Sorry, Marie Kondo. Czyli dlaczego nie gadam z własnymi skarpetkami

Są książki nieśmieszne, trochę śmieszne, bardzo śmieszne i… jest Marie Kondo. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby sięgnąć po jej „Magię sprzątania”. Chyba jak w tym haśle reklamowym: może to jej urok, a może to Netflix. Bo chociaż największy szał na Marie Kondo nasz kraj zaliczył kilka lat temu, to teraz powraca ona niczym niezaleczona grypa. I znów zdobywa nowych wyznawców. A wszystko za sprawą programu o domowych rewolucjach, w którym – jak zapowiada Netflix – światowej sławy ekspertka od sprzątania zaprowadza porządek i radość w życiu swoich klientów. Nie, wciąż jeszcze nie oglądałam, bo póki co, nadrabiam „Plotkarę”, a radość w moim życiu zaprowadza Chuck Bass.

W każdym razie, po książkę sięgnęłam z ogromnym entuzjazmem, bo sama jestem fanką porządków totalnych i wywalania połowy mieszkania. Czy raczej: kiedyś byłam, bo jednak o wiele łatwiej realizować tę filozofię, jak się jest singlem bez grosza i cały dorobek i tak można zmieścić do jednej, konkretnej walizki. Pamiętam, jak zachłysnęłam się książką „Sztuka minimalizmu” Dominique Loreau i przyklaskiwałam jej zarówno wtedy, kiedy kazała przewietrzyć mieszkanie, jak i nasze relacje.

Ostatnio znów chciałam wrócić do minimalizmu. Sięgnęłam więc po „Im mniej, tym więcej”, ale piszący ją Joshua Becker ani na pół rozdziału nie był w stanie zapomnieć, że jest pastorem i z całej tej paplaniny: „Bóg, Jezus, Bóg, Jezus, rzeczy, Biblia” nie wyniosłam dla siebie nic wartościowego. Powiedzmy więc, że Marie Kondo nie miała zbyt wysoko zawieszonej poprzeczki. Dlatego do jej „Magii” podeszłam jak do całkiem dobrze rokującego czytadła.

PIERWSZE WRAŻENIE: „MAGIA SPRZĄTANIA” JEST SUPER!

Po przeczytaniu całości stwierdzam u siebie efekt gotowanej żaby. Słyszeliście o nim? Chodzi o to, że jeśli wrzucicie żabę do garnka z wrzątkiem, to wyskoczy z niej jak poparzona. Ale jeśli wrzucicie ją do garnka z zimną wodą i stopniowo zaczniecie ją podgrzewać, to ona ugotuje się tam, niczego nieświadoma. Więc ja jestem jak ta żaba, która dawno by wyskoczyła, gdyby nie mamiono jej całkiem sensownymi radami, a od razu powiedziano, że autorka rozkaże mi gadać do moich skarpetek.

No ale powoli. Marie Kondo słusznie zauważa, że w większość z nas traktuje sprzątanie z pobłażaniem. Nie pojmujemy tego jako żadnej większej sztuki, nie uczymy się go, nie analizujemy. Ot, wiemy, że czasem trzeba posprzątać i robimy to bez specjalnego treningu, na większym lub mniejszym przypale. Czy to dobre? No niekoniecznie, bo co chwilę prowadzi nas do tego samego bałaganu. Dlatego proponuje nam swoją autorską metodę KonMari, pod którą kryje się nie tylko zbiór porad na temat sortowania, organizowania i układania rzeczy. To także cała filozofia oraz „droga do właściwego nastawienia do porządku i stania się osobą, która potrafi go utrzymać”. Brzmi sensownie? Jeszcze.

CZYM JEST KRYTERIUM RADOŚCI?

– Skuteczne sprzątanie obejmuje dwa niezbędne działania: wyrzucanie rzeczy i podejmowanie decyzji, gdzie pozostałe przechowywać. Trzeba zacząć od wyrzucania. Ta zasada nigdy się nie zmienia. Reszta zależy od tego, jaki chcesz osiągnąć poziom uporządkowania – pisze Marie Kondo i ja absolutnie się z nią zgadzam. Mamy paskudną skłonność do zagracania się, a łatwy dostęp zakupów i czasami naprawdę śmiesznie niskie ceny sprawiają, że kupujemy wciąż więcej i więcej. Zresztą, dzisiejsze reklamy są coraz mądrzejsze i jak nigdy wcześniej potrafią wykreować w nas sztuczne potrzeby posiadania absolutnie niepotrzebnych rzeczy.

Oczywiście, większość z nas coś tam czasem wyrzuci. Zwykle wtedy, kiedy już się to coś popsuje, przestanie nam być potrzebne albo wyjdzie z mody. Marie Kondo słusznie zauważa jednak, że łatwo pozbyć się rzeczy, kiedy mamy ku temu jakiś wyraźny powód, ale jest to dużo trudniejsze, kiedy takiego powodu nie ma. A powód powinien być zawsze. To otaczanie się wyłącznie takimi rzeczami, jakie sprawiają nam radość. „Ostatecznym celem, zarówno pozbywania się, jak i zatrzymywania rzeczy, jest bycie szczęśliwym” – pisze Kondo i jest w tym jakiś sens.

Dlaczego „jakiś”? Bo trudno zastosować kryterium radości do absolutnie wszystkich rzeczy, jakie mamy w domu. Otwieracz do konserw sprawia mi umiarkowaną radość, a jednak ciężko byłoby się obejść bez niego. Podobnie szczotka do WC czy wszystkie te umowy, gwarancje i inne papierzyska, które jednak człowiek MUSI mieć. No, ale powiedzmy, że rzeczywiście czuję się radośniejsza, kiedy mogę otworzyć sobie puszkę z ananasem, usiąść na czystym kiblu czy oddać do reklamacji zepsuty sprzęt.

JAK SPRZĄTAĆ?

Ciekawe natomiast jest to, że Marie Kondo jako podstawę podejmowania decyzji proponuje uczucia. Nie przydatność, unikatowość czy wartość materialną, ale właśnie uczucia. To one mają być wyznacznikiem tego, co w procesie sprzątania wyrzucimy, a czego nie. „Pytanie o to, co chcesz posiadać, jest tak naprawdę pytaniem o to, jak chcesz przeżyć swoje życie” – pisze Kondo i rzeczywiście, przedstawione w tak sposób trafia do mnie w 100 procentach. Natomiast z niewiadomego dla mnie powodu ta sama prawda jest tu powtarzana po kilka razy. Porównajcie sobie fragmenty:

– Sprzątanie oznacza wzięcie każdej rzeczy do ręki i zadanie sobie pytania, czy wzbudza ona radość, a następnie na tej podstawie podjęcie decyzji, czy chce się ją zatrzymać. Powtarzając ten proces setki i tysiące razy, udoskonalamy nasze umiejętności podejmowania decyzji.

Oraz:

– Najlepszym sposobem na dokonanie wyboru tego, co chcę zatrzymać, a czego chcę się pozbyć, to wzięcie każdego przedmiotu do ręki i zadanie sobie pytania: „Czy to daje mi radość”? Jeśli tak, zatrzymaj ten przedmiot. Jeśli nie, wyrzuć go. To nie tylko najprostszy, ale i najbardziej precyzyjny miernik.

Nie wiem, czy autorka wychodzi z założenia, że im częściej coś powtórzy, to tym prędzej w to uwierzymy, ale dla mnie to lekka strata czasu. Książka i tak nie powala swoją objętością, a fakt, że można by z niej wyciąć jeszcze z 1/3 powtórzeń, dodatkowo ją podkopuje. No ale nie czepiajmy się już szczegółów, bo czekają na nas doprawdy większe smaczki.

„MAGIA SPRZĄTANIA” W PRAKTYCE

Zanim jednak o nich, to muszę przyznać, że trochę mi ta książka uświadomiła. „Magia sprzątania” proponuje np. składanie jako główną metodę przechowywania ubrań. Co więcej, rzeczy powinny być przechowywane pionowo, bo wtedy zajmują o wiele mniej przestrzeni. I faktycznie, nieświadomie zastosowałam tę metodę w komodzie Stasia jeszcze przed porodem i z niemalejącym zachwytem stosuję ją do dzisiaj. Teraz rozumiem, dlaczego ma to sens i Wam także radzę wypróbować. Podobnie, jak sprzątanie według kategorii, a nie lokalizacji.

Brzmi jak herezja, prawda? Przecież to logiczne, że najpierw sprzątam jeden pokój, później drugi, później kuchnię, łazienkę… No więc Marie Kondo mówi temu stanowcze NIE: „Nie przyjmujemy do wiadomości, ile tak naprawdę rzeczy posiadamy. Są porozkładane po całym domu, a więc sprzątając każde miejsce po kolei, nigdy nie mamy pełnego obrazu naszego stanu posiadania”. Dlatego jeśli chcemy zrobić porządek w szafie, to musimy wyrzucić na podłogę absolutnie wszystkie ubrania, jakie mamy w domu. Także te z garderoby czy wieszaka w przedpokoju. Dopiero wtedy zobaczymy, ile ich tak naprawdę mamy. Co więcej, biorąc każde z nich do ręki łatwiej nam będzie zastanowić się, czy rzeczywiście nadal sprawia nam tę radość i szczerze je chcemy. Gdybyśmy porządkowali rzeczy sortując je leżące w szufladach czy porozwieszanie na wieszakach, najpewniej mechanicznie większość z nich byśmy zostawiali.

Marie Kondo słusznie zauważa też, że bałagan ma dwie możliwe przyczyny. Albo zbyt wiele wysiłku trzeba włożyć w odłożenie rzeczy, albo też nie wiadomo, gdzie dana rzecz powinna leżeć. Dlatego przechowywanie rzeczy to według niej akt dobierania im domu. „Zdecyduj więc, gdzie powinny być przechowywane rzeczy, a kiedy skończysz z nich korzystać, odłóż je dokładnie w to samo miejsce. To najważniejszy wymóg dotyczący przechowywania”. Niby logiczne, a jednak często rzucamy rzeczy w miejsca przypadkowe, bo tak jest szybciej albo wygodniej. Efekt? Opłakany, bo to najszybsza droga do bałaganu.

A CZY TY MYŚLISZ O UCZUCIACH WŁASNYCH SKARPET?

„Magia sprzątania” zawiera przy tym wiele wskazówek na temat tego, jak należy przechowywać rzeczy, od czego zaczynać sprzątanie, na czym je kończyć, jakich błędów nie wolno popełniać i jakimi zasadami należy się wówczas kierować. Dlatego nie mówię, że ta książka jest bezwartościowa czy nieinteresująca. Ja przeczytałam ją trochę na zasadzie eksperymentu i – niestety – chałupa jakoś nie posprzątała się od tego sama. Natomiast są w tej książce fragmenty, które każą mi wątpić w zdrowy rozsądek Marie Kondo. I wcale nie mam na myśli tego, że ponoć sprzątaniem pasjonuje się od 5. roku życia. Ani że każe rzeczy wyrzucać, zamiast oddawać potrzebującym, sprzedawać je czy samodzielnie nadawać im drugie życie. Naprawdę, każdemu jego fetysz, ale ona… serio każe nam gadać ze skarpetkami. Co więcej, każe nam im dziękować.

– Czy wydawało ci się kiedykolwiek, że robisz coś dobrego, ale potem przekonałaś się, że to kogoś zraniło? W tamtym czasie nie pomyślałaś o uczuciach drugiej osoby. Podobnie traktujemy nasze skarpety – pisze Marie Kondo, a to dopiero początek. Dalej przekonuje nas, że w procesie składania ubrań prawdziwą korzyść przynosi nam kontakt z każdą jego sztuką:

– Kiedy bierzemy w dłonie jakieś nasze ubranie i starannie je składamy, przekazujemy mu energię, co pozytywnie na nie wpływa. Właściwe założenie ubrania napręża materiał i wygładza zagniecenia. Materiał jest mocniejszy i bardziej sprężysty. Starannie złożone ubrania charakteryzują się połyskiem, który łatwo jest zauważyć, i na tej podstawie odróżnić od tych, które były byle jak złożone w szufladzie. Czynność składania nie tylko pozwala na zmniejszenie objętości ubrań. To wyraz troski, miłości i docenienia ubrań, które wspierają cię w realizacji planów życiowych. Składając ubrania, powinniśmy włożyć w to nasze serce i podziękować im za ochronę naszego ciała.

WYPOCZYNEK DLA WSZYSTKICH

Na potwierdzenie swoich słów Marie Kondo przypomina nawet rozmowę z jedną ze swoich klientek. Trzymajcie się, jest moc:

– Wskazałam na zrolowane skarpetki i poprosiłam moją klientkę, aby przyjrzała im się uważnie. „Powinien to być czas ich wypoczynku. Czy sądzisz, że są w stanie w ten sposób odpocząć”? Dokładnie tak. Skarpetki i rajstopy leżące w szufladzie są na urlopie. Codziennie są brutalnie obijane w drodze do pracy, uwięzione między stopą a butem. Stale znoszą nacisk i tarcie, służąc jako ochrona stóp. Czas spędzony w szufladzie to ich jedyna szansa na odpoczynek.

I z tą myślą Was tak tutaj zostawię. Na całe szczęście, nie opisała, jaką gehennę mają z nami nasze gacie.


„Magia sprzątania” jest do kupienia m.in. pod tym linkiem


Zdjęcie: Lisa Fotios/pexels.com
Subscribe
Powiadom o
guest
23 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Agnieszka Burawka

Mi osobiście książka bardzo się podobała. Bardzo podoba mi się japońska estetyka, aranżacja wnętrz i sama organizacja mieszkań. Muszę jednak stwierdzić, że samą książkę chociaż mi się podobała potraktowałam z przymróżeniem oka ;) Zastosowałam kilka rozwiązań jednak zdecydowanie nie mogę się polubić ze składaniem skarpet i gaci, podobnie jak ty <3

Monika

Gadanie że skarpetkami wynika z japońskich przekonań i wierzeń. Po prostu taka kultura. Dla Japończyków też wiele naszych zwyczajów wydawałoby się oderwanych od rzeczywistości i logiki.

Lucy

Marie Kondo pochodzi z Japonii, wyznaje zupełnie inną religię i filozofię, niż większość społeczeństwa zachodniego, dziwi mnie więc, że kogoś dziwi inność jej podejścia do energii. My na zachodzie modlimy się do Jesusa na krzyżu i boimy się wiecznego potępienia za spełnianie podstawowych potrzeb fizjologicznych, ona zachęca do szanowania energii swojej i swoich rzeczy i praktykuje podobieństwo wibracji (posprzątaj swoją przestrzeń, posprzątasz w swojej głowie/sercu) – nie wiem co jest bardziej dziwne… Jedynym kryterium oceny jej metody, powinno być rzetelne sprawdzenie jej na sobie, a nie wypociny w formie „krytyki” (raczej prześmiewczego tonu wypowiedzi + klickbajtowego tytułu) , bo średnio… Czytaj więcej »