5 minut dla siebie? Zawsze. Czyli moja miłość do kawy [+NIESPODZIANKA!]

Dawno, dawno temu przeczytałam jeden z wywiadów z Tomaszem Kotem. Było to chyba zaraz po premierze filmu „Bogowie” (czyli na długo przed zachwytami głośną „Zimną wojną”) i już wtedy szczerze go pokochałam. Bo Tomasz Kot to nie tylko wybitny aktor, ale i szalenie mądry człowiek. Taki, którego wywiady można by cytować całymi akapitami, a najchętniej powiesiłoby się je w ramkach nad łóżkiem. I właśnie w jednym z takich wywiadów wspomniał on o teorii 5 minut. O tym, żeby codziennie znaleźć chociaż tyle czasu dla siebie. Że pierwsze dwie minuty zejdą nam na podsumowaniu dnia, na przypomnieniu sobie, gdzie i z kim się było i co robiło. Ale później? Później przychodzi czas na refleksję. Czy czegoś nie zrobiłem źle? Czy nie powiedziałem komuś o parę słów za dużo? A może przeciwnie – o parę słów za mało? Do dziś mam zapisane w notesie: „Chodzi o to, żeby spać spokojnie, mieć czyste sumienie. To chyba tworzy całość życia, nie”?

Szukałam tej teorii w wielu miejscach i pytałam o nią wiele osób. Niestety, bezskutecznie. Ale to już nie chodzi nawet o to, skąd się wzięła, ani nawet o to, kto jest jej autorem. Chodzi o to, że dzięki niej można nauczyć się zatrzymywania i rozróżniania tego, z czym po całym dniu czuję dobrze, a z czym jednak nie.

TEORIA PIĘCIU MINUT? NIE MAM NAWET DWÓCH!

Sama większość życia spędzam w dzikim pędzie. Kiedyś spieszyłam się na studia, bo przecież najlepiej łączyć dwa dzienne kierunki, później do pracy w redakcji, teraz niby pracuję na swoim, ale chyba nie ma gorszego szefa od siebie. Jako młoda mama, jeszcze młodsza żona i osoba bardzo aktywna zawodowo, od kiedy pamiętam, wiecznie się spieszę. Jem w biegu, sprzątam w biegu, pracuję w biegu – tempo życia jest dzisiaj takie, że ledwo dziecko zdążyłam urodzić. A kiedy to się stało, moje życie wywróciło się do góry nogami i choć stało się o niebo piękniejsze, to jednak trzeba było na nowo przemyśleć swoje priorytety. I zrozumieć, że na koniec dnia to nie wynik osiągnięty w pracy powinien być najważniejszy.

Dlaczego Wam o tym dzisiaj piszę? Bo chcę pokazać Wam, że uczę się zdrowego egoizmu. Że staram się wprowadzać do codziennego życia naprawdę banalne, a jednak ratujące ciało i umysł rytuały. Ostatnio przyznałam Wam się, że z tego zabiegania chodziłam spać w makijażu, bo codziennie brakowało mi na jego zmycie albo siły, albo właśnie czasu. Dziś chciałam pokazać Wam, że nie wyobrażam sobie dnia bez kubka gorącej kawy. I że po latach picia kawy rozpuszczalnej, na dobre zaprzyjaźniam się z ekspresem ciśnieniowym. To od niego zaczyna się moich 5 minut tylko dla siebie dziennie i że dzielę je między nim a moim ulubionym, szarym fotelem ;-)

nivona caferomaticanivona caferomatica

DLACZEGO NIVONA CAFEROMANTICA 768?

Po pierwsze, jest prosty w obsłudze. Nie wiem, może są wśród Was fani czytania zawiłych instrukcji (szanuję i podziwiam!), ale ja do nich niestety nie należę. Jestem niecierpliwa, a poza tym wychodzę z założenia, że mamy XXI wiek i na tyle zaawansowaną technologię, że każdy z domowych sprzętów powinien być zaprojektowany tak, aby dawało się go obsługiwać intuicyjnie. Bez użycia szklanej kuli, bez wciskania na przypał wszystkich możliwych przycisków i bez rozpaczliwego wołania męża na pomoc. I Nivona CafeRomatica świetnie te wymogi spełnia. Są raptem dwa przyciski, duży i klarowny wyświetlacz i ograniczone do zera szanse, że nawet taka technologiczna gapa jak ja tego nie ogarnie.

Po drugie, bezprzewodowe sterowanie. Czyli: wieczorem podstawiasz kubek, rano odpalasz aplikację w telefonie i jeszcze zanim wstaniesz z łóżka, Twoje espresso czeka już na Ciebie gotowe. Dla mnie to super opcja, bo nie cierpię stać i patrzeć, jak coś powoli stygnie, a jeszcze bardziej nie cierpię pić kaw, które są za gorące. A wracając do zalet – po trzecie zaś, szybkość. Do dziś pamiętam ekspres z redakcji, który miał takie tempo przygotowywania kawy, że człowiek zdążył w międzyczasie skorzystać z toalety, wylądować na dywaniku u szefa i obgadać ze dwie koleżanki. Nie no, dobra – akurat obgadywanie nigdy nie było moim hobby, ale starzenie się w oczekiwaniu na zwykłe latte – tym bardziej.

nivona caferomatica

nivona caferomaticanivona caferomatica

TWOI SĄSIEDZI NIE MUSZĄ SŁYSZEĆ, JAK ROBISZ SOBIE KAWĘ

Kolejna rzecz – hałas. A raczej jego brak. Nivona naprawdę zrobiła ekspres, a nie kombajn, więc robiąc kawę nie muszę się bać, że obudzę własne dziecko i jeszcze dziecko sąsiadów. Młynek jest tutaj naprawdę cichy, a system monitorowania ilości ziaren daje znać, kiedy zbliża się moment uzupełnienia. Poza tym mamy tu wszystkie najważniejsze opcje, takie jak wybór rodzaju kawy, regulacja ilości wody na filiżankę, regulacja stopnia zmielenia ziaren, regulacja temperatury kawy, tryb „eco” czy program „moja kawa”, która pozwala zapisać w pamięci urządzenia ulubione przepisy i konfiguracje. Czyli jeśli lubisz niestandardową kawę, to nie ustawiasz codziennie wszystkich parametrów od nowa, tylko wciskasz jeden przycisk i kawa gotowa.

Po raz kolejny muszę też pochwalić Nivonę za system Aroma Balance, dzięki któremu z ziaren uwalniany jest tak intensywny smak i aromat. Wiele razy wspominałam Wam o tym, że przez większość życia piłam kawę rozpuszczalną i choć nadal zdarza mi się po taką sięgnąć, to zdecydowanie nie jestem już jej zagorzałą fanką. Kawa z ekspresu jest po prostu o niebo smaczniejsza! Zwłaszcza, jeśli czarną kawę człowiek pija w litrach. Ale – żeby nie było – fanów cappuccino i latte przekupi tu za to opcja zrobienia z mleka pysznej, kremowej pianki. No a leniuszków takich, jak ja – programy samooczyszczania do wygodnego usuwania cząstek kamienia czy pozostałości mleka ze spieniacza.

MIŁOŚĆ DO SIEBIE, MIŁOŚĆ DO KAWY

A na sam koniec – design. Mój mąż uparcie powtarza, że jak coś jest ładne, to nie może być funkcjonalne. A tu proszę. Da się? Da się. W ogóle jestem ogromną fanką ekspresów Nivony, bo tam właściwie każdy model jest ładny. My testujemy aktualnie model Nivona CafeRomatica 768 w kolorze srebrnym, który ma takie delikatne, geometryczne tłoczenia. Kolejny plus: nie zajmuje połowy kuchennego blatu i pasuje właściwie do każdego bardziej nowoczesnego wnętrza. Dodatkowy plusik wędruje też za oświetlenie podstawki pod dozownikiem kawy – kiedy robi się ciemno, widok oświetlonej, napełniającej się filiżanki jest po prostu uroczy. A ja potrafię robić sobie kawę nawet o pierwszej w nocy!

Ba, kiedy piszę dla Was ten wpis, dochodzi druga. A ja mam do nadrobienia wczorajszych 5 minut tylko dla siebie. I wiecie, co Wam powiem? Że każdy z nas powinien umieć bez problemu wydzielić tych 5 minut dziennie – z kubkiem kawy czy bez. Bo to nieprawda, że doba powinna być dłuższa, że ze wszystkim musimy zdążyć, na wszystko znaleźć czas. Jedyne, co musimy, to zrozumieć, że ten czas przemija i że tylko od nas zależy, co z nim codziennie zrobimy. I z tą myślą Was dzisiaj zostawiam, biegnąc po swoją kawę i podrzucając Wam jeszcze małą niespodziankę ;-)


NIESPODZIANKA DLA WAS!

Jeśli Wam też marzy się nowy ekspres do kawy, to w sklepie RTV Euro AGD trwa do końca roku świetna akcja! Na ich stronie w magazynie TechnoLogicznie znajdziecie katalog ekspresów, a w nim – przeróżne modele, dopasowane do Waszych potrzeb i w naprawdę fajnych cenach. Wśród nich jest też nasza Nivona CafeRomatica 768 z… wielkim opakowaniem kawy w prezencie!
Więcej informacji znajdziecie POD TYM LINKIEM, powodzenia!

♥♥♥


Wpis powstał we współpracy ze sklepem RTV Euro AGD

Zdjęcia: Martyna Tola Piotrowska

Subscribe
Powiadom o
guest
25 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Klara

Jakie szczęście bije z tego głównego zdjęcia! Jeśli to kawa tak działa na urode, to też chcę :D

Zośka

ja czekam na black friday i też jakiś wreszcie kupuję <3

Tosia

Chyba wpiszę go sobie na listę życzeń do Mikołaja <3