Czy to prawda, że przeciwieństwa się przyciągają?

Kojarzycie taki serial „Tata, a Marcin powiedział”? Tytułowy tata, grany przez genialnego Piotra Fronczewskiego, musiał się w nim zmagać z irytującymi często zagadnieniami, podrzucanymi mu przez syna. W serialu, jak w życiu – dziecko coś usłyszało, uwierzyło, chciało się przekonać, ile jest w tym prawdy. Niestety, my również – choć jesteśmy dużo, dużo starsi – wciąż popełniamy ten sam błąd. To jest błąd wierzenia w brednie.

Pół biedy, jeśli mamy po piętnaście, dwadzieścia lat – wtedy śmiało możemy bawić się jeszcze w tę zabawę, smutno zwaną życiem, i ryzykować z tymi przeciwieństwami, ile się da. Natomiast kiedy dorastamy i dobijamy do tych dwudziestu pięciu czy trzydziestu lat, to zaczyna do nas docierać, że różnić to się powinniśmy co najwyżej płciami – a i to przecież wcale niekoniecznie. Dlatego odpowiedź na pytanie główne, zawarte w treści tego posta, mogłaby być krótka: Tak, przeciwieństwa się przyciągają. Ale nie, nie tworzą dobrych związków. Chyba, że na krótko.

Ale po kolei.

Dlaczego przeciwieństwa się przyciągają?

Przede wszystkim, z ciekawości. Interesuje nas wszystko to, czego nie znamy, czego nie umiemy, a co może chcielibyśmy znać i umieć. Jeśli życie mija mi w szarej garsonce, ponieważ pracuję w nudnej jak bigos korporacji, to nie dziwota, że zamurowuje mnie na widok znajomego znajomych, który cały jest w tatuażach, a świat postanowił przemierzać rowerem. I to nie, że trasa Bydgoszcz-Ciechocinek, ale co tydzień inne miasto, a co miesiąc kraj.

Albo odwrotnie: sama żyję od imprezy do imprezy, nie wierzę w życie pozapiątkowe i jeśli zwalniam, to tylko dlatego, że w najwyższych butach aktualnie złamała mi się szpilka. Dlatego cieszę się jak głupia, kiedy wreszcie trafi mi się zwyczajny kanapowiec – taki, co to będzie chodził na paluszkach, wybaczy niezmyty po nocy makijaż i jeszcze ugotuje rosół na tego pewnego jak śmierć kaca. Słowem – w ludziach kręci nas to, że są od nas inni. Oraz to, że sami być tacy zwyczajnie byśmy nie potrafili.

Czy zatem jest coś dobrego w wiązaniu się z kimś, kto tak bardzo się od nas różni? Tak, z wielu powodów. Po pierwsze, właśnie dla zaspokojenia ciekawości. Po drugie, naprawdę sporo możemy się od siebie nauczyć. Po trzecie, stanowimy dla siebie nieprzebyte pole wiedzy, doświadczeń i inspiracji. Po czwarte w końcu, coś się dzieje, jest ogień, a zatem – na pewno nie będziemy się ze sobą nudzić. Natomiast to, że coś ma dużo zalet, nie znaczy jeszcze, że jest dla nas dobre.

Dlaczego przeciwieństwa nie tworzą trwałych związków?

Niestety, wiązanie się z kimś totalnie różnym od nas, ma jednak więcej minusów niż plusów. Dlaczego? Bo są jednak kwestie, w których musimy się zgadzać, musimy być do siebie podobni. Jeżeli sama marzę o gromadce dzieci i kawałku ziemi gdzieś na skraju lasu, to raczej nie stworzę stałego związku z kimś, kto pracuje dwadzieścia godzin na dobę, a szczytem jego marzeń jest apartament na szczycie ekskluzywnego, warszawskiego wieżowca. Przy bieżących cenach, mający przy tym metraż małej piwniczki na wino.

Albo znowu inaczej. Nic z tego związku nie będzie, jeśli mój facet jest typowym domatorem i najdalej wypuszcza się co najwyżej na weekendy do matki, a ja sama marzę o karierze przewodnika górskiego i każdą wolną chwilę spędzam w Bieszczadach, albo jeszcze lepiej – w Himalajach. Rozumiecie już, o co chodzi?

Fajnie oddaje to może nieco pompatyczny, ale jednak sensowny cytat z „Małego Księcia”. Że miłość nie polega na tym, aby wzajemnie się sobie przyglądać, ale aby patrzeć razem w tym samym kierunku. Natomiast tu tkwi właśnie główny problem związku z kimś od nas różnym. Patrzymy na tę drugą osobą z niegasnącym podziwem, jesteśmy nią oczarowani i zafascynowani. A nie o to chodzi w związkach na dłuższą metę. To znaczy: nie tylko o to. Bo o wiele ważniejsze jest to, aby patrzeć wspólnie w przyszłość, to jest: do przodu. Aby mieć wspólne potrzeby, ambicje i cele, a nie dzielić ze sobą co najwyżej obowiązki i seks.

Czy musimy być identyczni?

Zanim ktoś wyskoczy mi z teorią o dwóch połówkach pomarańczy, to także pragnę uspokoić. Nie, wcale nie chodzi o to, abyśmy szukali kogoś, kto będzie jak my, identyczny. Nie szukamy w końcu brata bliźniaka, tylko człowieka do życia. Kogoś, z kim będziemy dzielić nasze smutki i radości, przy kim będziemy się budzić i przy kim zasypiać. Kto zobaczy nas w końcu bez majtek, wytrze nos, kiedy przyjdzie katar i z kim prędzej czy później będziemy pewnie zmuszeni wziąć ten cholerny kredyt na 30 lat.

Dlatego, żebyśmy mieli jasność: to nie chodzi o to, abyśmy byli z naszymi własnymi kopiami. Jeśli ktoś lubi infantylne porównania, to prędzej niż do pomarańczy, porównałabym związek do dwóch puzzli – ważne, żeby do siebie pasować, a nie, żeby tak samo wyglądać. To nie jest przecież tak, że musicie mieć też wspólne zainteresowania i pasje. Że powinniście mieć oboje słabość do ogródków działkowych, nienawiść do zwierząt klatkowych, a w sobotnie poranki razem wypiekać chleb. Wystarczy, że jak jedno będzie ten chleb piekło, to drugie nie dostanie od tego uczulenia na gluten.

Ważne jest więc samo podejście do życia. Nie musimy we wszystkim się ze sobą zgadzać, ale dobrze, kiedy mamy zgodność w naprawdę podstawowych kwestiach. Kiedy podobnie odpowiadamy na pytania: jak chcemy żyć, gdzie chcemy żyć, z kim chcemy żyć. Przy czym w ostatnim punkcie chodzi raczej o fakt posiadania dzieci, niż o to, czy któraś z matek będzie mogła z Wami zamieszkać.

Kiedy dorastamy do tego, żeby zacząć w to wierzyć?

Oczywiście, wiele osób może się z tym nie zgodzić. Może twierdzić, że bycie z kimś do nas podobnym to nuda, że o wiele fajniej jest się jednak różnić i przez to uzupełniać. Natomiast doświadczenie moje i osób z mojego otoczenia jednoznacznie wskazuje na to, że z tego jak z pieluch – prędzej czy później się jednak wyrasta. I momentem decydującym nie jest tu bynajmniej wiek. Znacznie częściej – zmęczenie.

Kiedy już wyszaleliśmy się jak Zośka na wiejskim festynie, kiedy spróbowaliśmy związków z ludźmi tak odmiennymi od nas, że nie tylko był żar namiętności, ale i każdego dnia z byle powodów na prawo i lewo iskry z tego szły, kiedy zaspokoiliśmy w końcu tę naszą ciekawość – wtedy najpewniej zaczniemy szukać sobie partnera, z którym spojrzymy w lustro i – oddychając z ulgą – przyznamy, że jesteśmy choć do siebie podobni.

Jasne, że nie dociera to do nas, gdy jesteśmy piękni i młodzi, a przez życie gna nas żądza przygód, a nie stabilizacji. Wtedy jesteśmy jak ten majtek, który wbiega do portu i wypatruje pierwszego lepszego statku, na którym mógłby odpłynąć. Kiedy dorastamy, niekoniecznie nabieramy takiej życiowej mądrości, aby od razu awansować na kapitana, ale nawet, jeśli wciąż drzemie w nas emocjonalny majtek, to jest to majtek, który napływał się już na przeróżnych statkach i tym razem szuka własnego portu.

Dlatego przeciwieństwa są dobre, ale na krótką metę. Kiedy bawi nas, że lecą wióry, a każdy dzień przypomina przejazd kolejką górską. Ale wystarczy wziąć to na zdrowy rozum: od nadmiaru wrażeń każdy by się prędzej czy później porzygał. Dlatego nie dziwota, że przychodzi taki moment, kiedy potrzebujemy jednak wytchnienia. Kiedy chcemy dogadywać się ze sobą z marszu, zamiast tracić czas i nerwy na dogadywanie się i dostrajanie. Rozumiemy, że tak jest po prostu łatwiej, przyjemniej, bezpieczniej. I sami musimy zadecydować, które związki będą dla nas lepsze.

Subscribe
Powiadom o
guest
15 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Olga Płaza

Dla mnie sprawa jest prosta – możemy lubić odmiennie spędzać czas (u nas on doskonale czuje się na imprezach, kiedy ja myślę o tym, kiedy wrócę do dresu i serialu), możemy słuchać muzyki kompletnie różnej i on nie musi kochać truskawek (więcej dla mnie). Jednak nie wyobrażam sobie bycia z kimś, kto ma np. kompletnie inne podejście do kwestii światopoglądowych, politycznych, związanych z naszą wspólną przyszłością. Różnić się jest pięknie, ale pewne płaszczyzny muszą być zbieżne.

Kobieta na konkretach

Nic tak dobrze do człowieka nie przemawia jak infantylne porównania. Oraz złote myśli pokroju: „Od nadmiaru wrażeń każdy by się prędzej czy później porzygał.”. Ty to potrafisz dać do myślenia. Dzięki :).

Hipis

Mnie w ogóle nie ciągnie do przeciwieństw… Nawet się nie kumpluję z takimi ludźmi. Bo mnie zwyczajnie wkurzają. Ja potrzebuję partnerów: do słuchania muzyki, do chodzenia na slamy, do pożyczania sobie książek i dyskutowania o filmach. Co mi po człowieku, który ma inne pasje, niż ja, skoro ja się głównie składam z pasji? Nawet nie mam pomysłu, o czym ludzie w takich mieszanych związkach gadają. Moja znajoma chciałaby podróżować, jej chłopak jest domatorem – pół biedy, że chociaż pozwala jej jeździć z kumpelami. Ale jakby nie pozwalał, to mamy początek dyktatury. Dla mnie masakra. Poza tym zupelnie absurdalne wydaje mi… Czytaj więcej »