Alfabet udanego związku. W jak wierność

Miłość to wybór drogi miłości i wierność wyborowi.

św. Augustyn


Czy wierność w związku jest ważna? A może przeciwnie: czy rzeczywiście nie jest trochę tak, że monogamia się postarzała, a rozluźnienie obyczajów w końcu i tutaj nam pod bramę dotrze? Czy doczekamy czasów, kiedy otwartość na drugiego człowieka będzie oznaczała jednocześnie otwarcie przed nim swoich ud i ramion? Czy w końcu nie będzie przeszkadzało nam, kiedy ci nasi wybrankowie – tak ukochani i uwielbiani – zaczną sypiać z kimś innym?

Szczerze? Nie wiem. Ale ja takich czasów dla siebie i swojego związku nie chcę.

WIELU PARTNERÓW? TAK, ALE PRZED ZWIĄZKIEM

Mam 32 lata. Swojego obecnego partnera poznałam pięć lat temu, z czego od jakichś trzech jesteśmy razem. Co to oznacza w kontekście wierności? Że nie mam problemu takiego, jakie miały pokolenia naszych babć czy nawet mam. Pokolenia, którym wmawiało się, że pierwszy partner musi być tym jedynym, a seks uprawiać najlepiej po ślubie. Pokolenia niekiedy – nazwijmy to wprost – naprawdę wielkich dramatów. Dramatów, które wynikały z niedopasowania, niezrozumienia, niekochania. Jasne, tam także zdarzały się związki udane. Ale czy tworzący je ludzie ani razu nie mieli wątpliwości, czy wybrali dobrze? Czy nie byli ciekawi innych? Innych ciał, emocji, gestów, wrażeń? Ktoś zaraz rzuci, że nie – że jak się kogoś kocha, to nie chce się w życiu już nikogo innego. Więc ja powiem: e tam. No chyba, że będzie miał 90 lat, z czego 75 spędził z jednym i tym samym partnerem. W innym przypadku szczerze ostrzegam: nie wierzę.

Banałem jest wypisywać, że od tamtej pory czasy się trochę zmieniły. Dobrze natomiast byłoby zastanowić się, dlaczego się zmieniły i czy to dla nas dobrze, czy źle. Sama jestem fanką obecnego układu. Jesteś z kim chcesz i ile chcesz, w końcu dokonujesz wyboru. To znaczy: poznałeś już wystarczająco dużo ludzi, żeby umieć nazwać i skonkretyzować swoje potrzeby i wymagania. Co więcej, wiesz też, ile sam czy sama możesz z siebie dać. A to także jest w związku ważne. Pokażcie mi szczęśliwe małżeństwo zagorzałej i zahukanej katoliczki, która z pozycji seksualnych preferuje leżenie krzyżem, oraz ateisty, wychowanego na niemieckim porno. Połączenie równie udane, co zardzewiałe gwoździe oraz gumy kulki.

Dlatego nigdy nie potępiam ludzi, którzy miewają wielu partnerów – nawet nie takich do życia, z którymi choćby próbowali tworzyć związki, ale wprost i bez czarowania: po prostu do seksu. Bo seks to także potrzeba. Ba, potrzeba podstawowa. Dobrze jest więc wiedzieć, czego się chce  – a dopiero później móc zdecydować, od kogo się tego chce. Natomiast dla mnie to pole wyboru kończy się tam, gdzie zaczyna się stały związek.

CZY WIERNOŚĆ JEST WAŻNA W ZWIĄZKU?

Dla mnie? Absolutnie tak. Tam, gdzie kończy się wierność, tam zaczyna się zdrada – i nieważne nawet, czy jest to zdrada jednorazowa, wynikająca z głupoty, ciekawości czy chwili uniesienia, czy przeciwnie – skrzętnie skrywany i trwający jednak trochę romans. To zdrada nie tylko ciał, ale przede wszystkim: osoby. To odarcie się z intymności przed drugim człowiekiem, zakomunikowanie mu: „hej, w moim związku nie dzieje się dobrze. A przynajmniej nie tak, jakbym tego chciał”. Dlatego nie wiem, czy istnieją warunki, w których sama wybaczyłabym zdradę. Prędzej spakowałabym chyba walizki i poszła sobie w świat.

Wiecie, nie jestem już najmłodsza, więc pamiętam jeszcze czasy największej świetności Piotra Rubika. Ale nie te, kiedy wyśmiewano to jego sacro polo, ale kiedy ludzie rzeczywiście walili na jego koncerty drzwiami i oknami, a klaskanie na nich było autentyczną ekstazą, a nie tylko powszechnym obciachem (byłam, klaskałam, niczego nie żałuję!). W jednej z piosenek padło zdanie: „Miłość to wybór drogi miłości i wierność wyborowi”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jego prawdziwym autorem jest św. Augustyn z Hippony i że mimo szlachetnego wydźwięku nijak się ma do jakichkolwiek realiów. Byłam młoda, zakochana – chciałam wierzyć, że w tym właściwym, na zawsze.

Wierzyłam długo, bo aż cztery lata. Później poznałam innego i wiedziałam już, że wcześniej się pomyliłam – to ten drugi okazał się tym właściwym. Tylko że też na kolejne cztery lata.

Czy to świadczy o tym, że – wierząc w podniosłość słów św. Augustyna – byłam wówczas głupia? Powiedziałabym raczej, że skrajnie naiwna. Później trafiłam na inny cytat, tym razem z Oscara Wilde’a: „Ludzie, którzy kochają w życiu tylko raz, to w rzeczywistości istoty puste. To, co uchodzi w ich pojęciu za wierność i uczciwość, jest albo siłą przyzwyczajenia, albo imaginacją”. I wiecie, co? Pasowało! Przecież to naturalne, że nie da się kochać tylko raz. Nie da się ze wszystkich mężczyzn świata wybrać i z autentyczną ciekawością doświadczać przez całe życie tylko tego jednego!

A wiecie, co dotarło do mnie później? Że tym razem znów okazałam się naiwna, a może właśnie głupia. Bo na każdą sytuację w życiu znajdzie się odpowiedni cytat. Taki na poparcie swoich myśli i słów, pokrzepiający i usprawiedliwiający. Dlatego więcej już nie szukałam. Teraz nie powtarzam już, że prawdziwa jest tylko ta pierwsza miłość, ani nawet, że najprawdziwsza jest ta ostatnia. Teraz wierzę tylko w tę, która właśnie trwa. Bo to ona jest najcenniejsza i tylko ona jest teraz ważna.

CZY PRZYZWYCZAJENIE WYSTARCZY?

Czasem piszecie do mnie maile, w których pytacie, czy wciąż kochacie swoich partnerów, czy może jesteście im wierne i siedzicie przy nich, bo trzyma Was przy nich przyzwyczajenie. I ja zawsze jak mantrę powtarzam: jeśli zastanawiasz się, czy kogoś kochasz, to najpewniej od dawna nie kochasz. Bo człowiek szczęśliwy nie roztrząsa ani nie analizuje. Człowiek szczęśliwy po prostu jest. Nie robi sobie listy plusów i minusów, nie zastanawia się, dlaczego po pracy nie wchodzi od razu do swojego mieszkania, tylko krąży najpierw pod blokiem. Nie spogląda z zainteresowaniem na kolegę z pracy ani nie pyta przyjaciółki przy winie, czy istnieje życie po zdradzie. Człowiek szczęśliwy: a) wie, czego chce oraz b) ma to, czego chce.

Natomiast pytanie o to, czy przyzwyczajenie wystarczy, żeby z kimś być, jest pytaniem zupełnie innego kalibru. Popatrzcie na swoich rodziców. Powiedzmy, jest sobie pani Basia, lat 58, mieszka w niewielkiej miejscowości, od 38 lat jest żoną swojego męża, dzieci się dawno wyprowadziły, a do niej dotarło, że ona już go nawet nie lubi – a nie, że tylko nie kocha. No i pytacie: co dalej? Powinna odejść? Przecież mają wspólny dom, kredyt, dzieci, koty, wspomnienia. To, co ją trzyma, to najpewniej: strach przed nieznanym, niepewność co do reakcji najbliższych, no i właśnie – przyzwyczajenie. Pytanie też, jakie pani Basia ma przed sobą perspektywy – czy rzeczywiście jest szansa, że w tej maleńkiej społeczności prędko sobie kogoś znajdzie? Czy jest w ogóle otwarta na szukanie? Sami widzicie: ja tego nie wiem. Nie wiem, co bym jej doradziła, bo jej sytuacja wcale nie jest łatwa.

Ale spójrzcie tak samo na młodą i niezależną dziewczynę. Nazwijmy ją Aga. Aga zmienia pracę co dwa lata, a co pół roku zwykle mieszkanie. Dużo podróżuje, uprawia trzy sporty, a wieczorami zalicza kolejne kluby lub teatry. Aga uwielbia ludzi, nie ma żadnych zobowiązań, z dnia na dzień może zmienić całe swoje życie. Jeśli taka Aga po trzech latach związku przyszłaby do mnie i powiedziała, że nie kocha swojego faceta, nie chce z nim być i nie jest z nim szczęśliwa, to co miałabym jej powiedzieć? Czy nadal bym się zastanawiała, czy nie wystarczy im do przetrwania choćby to przyzwyczajenie? Nie. Bo tutaj sytuacja byłaby prostsza.

PO PIERWSZE: NIE ZDRADZASZ. PO DRUGIE: NIE ZDRADZASZ

Widzicie. Ludzie są różni. I różne są sytuacje. Dlatego nie ma uniwersalnych rozwiązań. A nawet, kiedy ktoś Wam takie obiecuje, to nie dajcie się nabrać – zwykle są mało skuteczne. Dlatego zwykle nie odpowiadam na takie maile. Nie dlatego, że nie mam na to czasu (chociaż to też), ani nawet dlatego, że nie mam kompetencji (chociaż to też), ale przede wszystkim dlatego, że gdy pytacie, co bym zrobiła na Waszym miejscu, mam tylko jedną odpowiedź: nie wiem, bo na nim nie jestem. Jestem na swoim miejscu. Czasem jest mi na nim wygodnie, czasem się mocniej powiercę, ale to zawsze jest moje i tylko moje miejsce. Znam siebie, swojego partnera, nasze mocne i słabe strony, całą listę plusów i minusów. Wiem, na co możemy sobie pozwolić w tym związku, co o czym myślimy, jak reagujemy. A kiedy czytam Wasze maile – wiem tylko tyle, ile w nich napiszecie. W odniesieniu do całego Waszego życia, życia Waszego partnera i w końcu – Waszego życia jako pary – to jest dokładnie tyle, co nic.

Natomiast jeśli mamy wrócić do naszych dwóch wcześniejszych bohaterek, to żadnej z nich nie doradziłabym zdrady. Nie powiedziałabym: „hej, wiesz, co? To najpierw sprawdź, jak Ci będzie z innym. Idź na randkę, na spacer, do łóżka. Idź, gdzie chcesz, a potem zdecydujesz”. Wiecie, dlaczego? Bo problem niewierności w związku nie jest tylko i wyłącznie Waszym osobistym problemem. Gdzieś tam zawsze w tym wszystkim jest jeszcze Wasz partner.

Dlatego rada na dzisiaj jest jedna: kochasz, nie zdradzasz. Nie kochasz – też nie zdradzasz. Co najwyżej odchodzisz. Bo w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, ale jedną z tych najważniejszych jest to, aby być wiernym – tak innym, jak i sobie.


Wpis jest częścią cyklu, którego kolejne odsłony ukazują się na blogu zawsze w piątek. W „Alfabecie udanego związku” wspólnie porozmawiamy o miłości, zaufaniu, partnerstwie i seksie. Zastanowimy się nad elementami, składającymi się na fajną, satysfakcjonującą relację i – literka po literce – spróbujemy odpowiedzieć na słynne pytanie „jak żyć”. Pytanie tym trudniejsze, że rozbudowane do wersji: „jak żyć we dwoje”?

Do tej pory ukazało się dwadzieścia tekstów z cyklu:

A jak ambicja

B jak bezpieczeństwo

C jak czułość

D jak dobroć

E jak emocje

F jak fascynacja

G jak granice

H jak humor

I jak intymność

J jak jakość

K jak kryzys

L jak lęk

M jak marzenia

N jak nuda

O jak orgazm

P jak przyzwyczajenie

R jak romantyzm

S jak szacunek

T jak tęsknota

U jak uczciwość


Zdjęcie główne: studiostoks/fotolia.com
Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Klaudia

„To zdrada nie tylko ciał, ale przede wszystkim: osoby. To odarcie się z intymności przed drugim człowiekiem, zakomunikowanie mu: „hej, w moim związku nie dzieje się dobrze. A przynajmniej nie tak, jakbym tego chciał”. ” -slowem w sedno. Nie wiem co gorsze w tej całej zdradzie. Fizycznosc czy wlasnie, jak to ladnie ujęłas „odarcie sie z intymności przed drugim człowiekiem”?
Swietny tekst, pozdrawiam, dobranoc:)

Dot

Mnie się wydaje, że i jedno, i drugie. Dodatkowo, dla mnie, poczucie, że w tak ważnej dla mnie kwestii jak seks, mój partner wybrał kogoś innego. I nieważne, czy na jeden raz, czy na miesiące. Dla mnie zdrada to zdrada. Również ta niefizyczna.
Aż mnie ciarki przechodzą jak o tym myślę.

Katarzyna

’Nie kochasz – też nie zdradzasz. Co najwyżej odchodzisz. Bo w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, ale jedną z tych najważniejszych jest to, aby być wiernym – tak innym, jak i sobie.’ Otóż to. Szkoda, że wciąż wiele osób wdaje się w nowe związki bez zakończenia tego poprzedniego. Strach przed samotnością – można to zrozumieć, ale czemu kosztem drugiego człowieka? Przecież nikt nie powie 'to bądźmy jeszcze razem, może z 4 miesiące, póki każde z nas nie znajdzie nowego partnera’. A nawet jeśli, to kto by się zgodził być opcją zapasową? Trochę więcej odwagi i odpowiedzialności, to coś, czego… Czytaj więcej »

Dot

„Tam, gdzie kończy się wierność, tam zaczyna się zdrada – i nieważne nawet, czy jest to zdrada jednorazowa, wynikająca z głupoty, ciekawości czy chwili uniesienia, czy przeciwnie – skrzętnie skrywany i trwający jednak trochę romans. To zdrada nie tylko ciał, ale przede wszystkim: osoby. ” „Bo na każdą sytuację w życiu znajdzie się odpowiedni cytat. Taki na poparcie swoich myśli i słów, pokrzepiający i usprawiedliwiający.” Tak! „Jestem na swoim miejscu. Czasem jest mi na nim wygodnie, czasem się mocniej powiercę” :D „kochasz, nie zdradzasz. Nie kochasz – też nie zdradzasz. Co najwyżej odchodzisz. Bo w życiu są rzeczy ważne i… Czytaj więcej »