Wszyscy chcemy, żeby ktoś o nas dbał

Świat pełen jest mądrych ludzi, którzy powiedzą Ci, czego chcesz. Trenerzy rozwoju osobistego, kosmetyczki, stylistki, panie z telewizji oraz pierwszych stron gazet sprzedadzą Ci uniwersalny sposób na szczęście: trochę mniej zmarszczek, jeszcze mniej kilo, trochę więcej pieniędzy oraz jeszcze więcej instagramowego jedzenia, koniecznie zagryzionego chipsami z jarmużu, zbieranego z własnego ogródka na bosaka, w promieniach budzącego się do życia słońca.

Brzmi, jak bzdura? Bo to jest bzdura. Wcale nie chcemy być lepsi, szczuplejsi, bogatsi, ambitniejsi. Najczęściej chcemy, żeby ktoś nas po prostu pokochał. Polubił. Przytulił. Żeby – tak po ludzku – zwyczajnie o nas dbał. Natomiast dzisiaj chciałam Wam przypomnieć, że są ludzie, o których trochę bardziej niż o nas samych wypadałoby jednak dbać.

Ci ludzie to dzieci. Tacy mali dorośli, którzy śmieją się jeszcze na dźwięk słowa „banan” i nie wiedzą, dlaczego nie należy wkładać sobie patyka do nosa. To takie mniejsze i śmieszniejsze wersje nas, które mają to szczęście, że jeszcze nie dorosły – jeszcze nie załapały się na całe to uczenie, studiowanie, szukanie pracy, wyścig szczurów. Jeszcze nie muszą płacić podatków ani martwić się, czy za meczyk z kumplami nie dostaną w ucho od żony.

Martwią się za nich jednak ich rodzice. Nie o ich ubytki w zębach, porozbijane od gry w piłkę kolana czy o stopnie w szkole. Martwią się o to, czy wystarczy pieniędzy, aby ich dzieci mogły dalej żyć.


NAPRAWDĘ NIE WIESZ, ŻE JESTEŚ FARCIARZEM

A jesteś farciarzem tak długo, jak długo jesteś cały i zdrowy, a Twoje życie nie jest zależne od innych. A wierz mi, że nie wszyscy mają tyle szczęścia. Chcesz? Opowiem Ci o Sandrze. Sandra urodziła się już z nowotworem. Pierwszą chemię dostała, kiedy miała 8 dni. Kilka tygodni później nie była w stanie się ruszać. Ba, nie była w stanie choćby płakać. Rurka, podłączona bezpośrednio do tchawicy sprawiła, że nie mogła wydać z siebie nawet najmniejszego dźwięku.

Wyobraź sobie niemowlę, które ogromnie cierpi. Które płacze z bólu, ale odczytujesz to tylko z łez i wyginającego buzię grymasu. Wyobraź sobie bezsilność matki, która patrzy na to dziecko – przecież płacz, głośny płacz, to jedyny sposób komunikowania się z otoczeniem, jaki to maleństwo zna. Jej dziecko płakać nie może. Są więc tylko łzy, ta rurka i cisza. Spytasz: a co ja mogę z tym zrobić? Jedyne, czego nie możesz, to nie robić nic.

Możesz za to pomagać – Sandrze i innym dzieciom z równie tragicznymi losami. Pamiętam, ile szumu wywołały słowa Bogusława Lindy, kiedy powiedział, że teraz pomaganie jest modne, a kiedyś nie było modne – było oczywiste. Boże, jak ja bardzo bym chciała, żeby te słowa były prawdziwe. Niestety, moda na pomaganie to nie to samo, co moda na iPhone’y, hybrydy albo grę w Pokemony. Pomagają wciąż jednak nieliczni. Czy dlatego, że inni są źli? Nie sądzę. Czy dlatego, że nie wiedzą, że pomagać trzeba? Tego też nie obstawiam. Obstawiałabym raczej, że uważają, że to nie jest ich sprawa – że jasne, pomagać trzeba, ale niech zajmą się tym inni. No więc: nie. Od pomagania jesteśmy tu wszyscy: oni, ja i Ty.


TO NIE JEST KWESTIA PIENIĘDZY. TO KWESTIA PRIORYTETÓW

Zawsze rozbraja mnie argument, że ktoś nie pomaga, bo nie ma na to pieniędzy. Jakby do pomagania potrzebny był status wilka z Wall Street, złoty jacht albo przynajmniej trzy zaparkowane pod prywatną willą mercedesy. A to wcale nie tak. Naprawdę nieważne, ile masz – ważne, ile z tego potrafisz oddać innym. To żaden wstyd, przelać na chore dziecko dwie dychy. Prawdziwy wstyd, to czytać takie historie, jak ta, i nie przelać nic.

Wiesz, ile warte są Twoje (i moje zresztą też) dwie dychy? Możesz za nie kupić jedną książkę, a i to na mocnej przecenie. Możesz też kupić kawę w sieciówce albo pół biletu do kina. Możesz też kupić dwa kebaby, chociaż nie wiem, czy wystarczy Ci jeszcze na Colę. W obliczu tego zakupowego szaleństwa mam więc jedno pytanie: czy naprawdę poczujesz się nieszczęśliwy, jeśli z wymienionych wyżej rzeczy raz w miesiącu nie kupisz nic?

Pomaganie jest tak cholernie łatwe, że naprawdę nie wiem, dlaczego nie zostało jeszcze sportem narodowym. Tu nie ma jakiejś większej filozofii, nie istnieje tajny przepis na pomaganie. Po prostu bierzesz kasę i wpłacasz. 10 zł, 20 zł, 50 zł, 100 zł – nieważne. To nie liczba złotówek czyni Cię dobrym człowiekiem, ale sam fakt, że je komuś oddałeś. Bo z pieniędzmi trochę jak z pryszczami – mieć to je każdy potrafi. Natomiast wydawanie to już wyższa szkoła jazdy.


POMAGAM, BO LUBIĘ

Ach, i od razu uprzedzam: do pomagania naprawdę nie musisz być super miłym człowiekiem. Nie musisz rozczulać się na widok noworodków ani robić kizi-mizi nad mijającymi Cię na ulicy wózkami. Nie musisz też odczuwać ekstazy w momencie wykonywania przelewu – wystarczy, żebyś wiedział, jak bardzo ważne jest to, co robisz. Ja sama pomagam, bo lubię. Bo wierzę, że karma do nas wraca. Oraz że każdy z nas ma do spłacenia jakiś dług.

Dlatego dzisiaj odsyłam Was na stronę Fundacji Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową, która od niemal 27 lat wspiera małych pacjentów wrocławskiej Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej. Część z Was kojarzy pewnie Przylądek Nadziei – ich ambasadorką jest Martyna Wojciechowska, a Martynę kojarzą chyba wszyscy. Fundacja opiekuje się dziećmi w różnym stadium choroby nowotworowej, ale żeby mogła to robić, potrzebne są jednak pieniądze. Rodzicom nie zawsze wystarcza na wszystko. A tymczasem choroba to nie tylko rodzinny dramat – to także studnia bez dna. Potrzebne są leki, czasami protezy, wyjazdy do zagranicznych ośrodków, długa i kosztowna rehabilitacja. 

Pamiętajcie, że możecie teraz pomóc w najprostszy możliwy sposób – poprzez przekazanie 1% podatku. A to właśnie akcja 1% stanowi większą część finansowania działań fundacji. Jeśli więc rozliczanie PIT-ów ciągle jeszcze przed Wami, zainteresujcie się proszę tematem. To Was nic nie kosztuje i nie zajmie Wam nawet dużo czasu – ot, wypełniacie dodatkowe rubryki, wpisując numer KRS fundacji i podając jej nazwę – całą resztą zajmie się już Wasz urząd skarbowy. Naprawdę: nie podajecie nawet numeru konta, a już tym bardziej nie robicie sami przelewów. Uzupełniacie po prostu rubryki, a magia dzieje się sama.

Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” ma numer KRS 86 210. Wierzę, że będziecie wiedzieli, co z tą wiedzą zrobić. Ba, na ich stronie znajdziecie też program do rozliczania podatku. Z tej strony możecie go w prosty sposób pobrać. I pamiętajcie starą, podwórkową prawdę – nieważne, ile masz. Ważne, ile umiesz z tego dać. ;)


Tekst powstał przy wiedzy i wsparciu Fundacji. Grafiki do niego zrobiła cudna Rynn

Subscribe
Powiadom o
guest
9 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Natalia Majoch

cudna inicjatywa <3

Pati

O, Rynn! Moja ulubiona blogerka i ulubiona rysowniczka w jednym miejscu, niebo!!!