Natalia Przybysz opowiedziała o własnej aborcji. Niestety, w sposób najgorszy z możliwych

Wiecie, jak bardzo popieram czarny protest. Nie ma we mnie zgody na krzywdę ludzką i na stawianie życia kobiety niżej od zarodka. Natomiast serce mi pęka, kiedy widzę wypowiedzi takie, jak ta. Otóż Natalia Przybysz postanowiła nagrać okolicznościową piosenkę i udzielić na jej temat wywiadu na łamach „Wysokich Obcasów”. Wywiadu, w którym opowiada o własnej, przeprowadzonej wyłącznie na własne życzenie aborcji.

I – żeby było jasne – uważam, że takie świadectwa są ważne i potrzebne. Że trzeba mówić głośno o tym, że kobieta, która nie chce ciąży, tak czy siak ją usunie. Trzeba mówić o tym, że aborcje były, są i zawsze już będą. Nie można udawać, że to wszystko się po prostu nie dzieje. Ale nie wolno też mówić o tym w tak nieodpowiedzialny i skrajnie nieprzemyślany sposób.

Ale po kolei – co tak właściwie powiedziała Przybysz i dlaczego było to złe?


Szłam na protest, by krzyknąć: „Moja broszka, moja sprawa!”

Czyli zaczynamy najgorzej. Czarny protest wymierzony był przeciwko zaostrzeniu obecnych przepisów, a nie domagał się legalizacji aborcji jako takiej. Niezależnie od tego, co każda z nas na temat aborcji sądzi, nie mylmy tych dwóch przypadków. Nie wykorzystujmy tak szerokiej inicjatywy do forsowania własnych racji. Zadbajmy najpierw o to niezbędne nam do spokojnego życia minimum, a nie sięgajmy od razu po więcej. Tyle razy musiałyśmy tłumaczyć ludziom, że nie protestujemy dlatego, że chcemy, by nas na życzenie skrobano. Prosiłyśmy o wsparcie mężczyzn – chciałyśmy, aby tego ważnego dla nas dnia i oni byli z nami. Tymczasem znów pojawia się idiotyczne hasło o broszce, które daje jasny przekaz: żądamy całkowitej legalizacji aborcji, a facetom nic do naszych ciąż. Na miłość boską, nie tędy miała być droga.


To historia o aborcji. I o uczuciach. O wpadce. Trafiła się ludziom dorosłym, rodzicom dwójki dzieci, którzy już mają jakąś wizję swojego życia (…). Nie chcą teraz niczego zmieniać, zaczynać od początku. Podejmują decyzję, że nie wchodzą w tę nową historię. Nie chcą bezwładnie unosić się w życiu tylko na tym, co przynosi los.

Chciałoby się powiedzieć: od tego, droga pani, to my mamy antykoncepcję. Jest przecież tyle metod! Jeśli się wie, że nie chce się mieć dziecka ani dziś, ani za rok, ani nawet za trzy, to można zdecydować się na antykoncepcję długofalową i nie ryzykować wpadką. Powtarzam: czarny protest nie został powołany po to, aby aborcję uważać za kolejny środek antykoncepcyjny. I nie, to nie los przynosi dzieci – nie przynosi ich także bocian ani nie znajduje się ich w kapuście. Dzieci biorą się z seksu, seks jest super, a zapłodnieniu można zapobiec. Dlatego nie dziwię się, że niektórych po przeczytaniu tego testu trafia zwyczajnie szlag – oto dorosła przecież kobieta, żona, matka dwójki dzieci, miała swoją wizję życia, którą ciąża zepsuła. Aż sama mam ochotę powiedzieć, że sorry, ale należy brać odpowiedzialność za swoje czyny. Zwłaszcza w tym wieku i z tak stabilną sytuacją życiową.


Zależy im też na jakości tego życia, które już mają. Nie chcą wracać do pieluch. Nie chcą szukać większego mieszkania teraz. 60 metrów kwadratowych ze wszystkimi książkami i zabawkami dzieci jest trochę ciasne, ale jest OK.

No i tu dochodzimy do etapu, w którym pozostaje tylko energicznie uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Kobieta domaga się prawa do aborcji, bo NIE CHCE JEJ SIĘ SZUKAĆ WIĘKSZEGO MIESZKANIA. Nie zrozummy się źle – nieważne, czy popieram całkowitą legalizację aborcji, czy nie. Ważne, że mówiąc o aborcji w taki sposób, same sobie strzelamy w stopę. Ba, co tam w stopę. Prosto w skroń! I jeszcze dajemy broń przeciwnikom aborcji, pokazując, że rzeczywiście są z nas rozkapryszone dziewuchy, którym nie chce się wydawać na pampersy i meblować dziecięcych pokojów.

Naprawdę, z całym szacunkiem dla autorki tych słów, ale ten fragment jest po prostu żenujący. A mnie, jako kobiecie od początku w czarny protest zaangażowanej, zwyczajnie, po ludzku jest przykro. Nie dlatego, że ktoś nie chciał ciąży i że ją usunął. Ale dlatego, że jednym niemądrym wywiadem przekreśla to, o co myśmy wszystkie walczyły. Jako powód aborcji podaje własną wygodę i jeszcze dumnie opowiada o tym w mediach. Naprawdę, przykro mi, że Przybysz to powiedziała i nie rozumiem, dlaczego autorka wywiadu, wydawca ani nikt z całej redakcji nie powiedział im, jak wielkie ten wywiad niesie ze sobą zło. Miał być czarny protest, a nie czarny PR. To nie tylko wpadka, za którą na Natalię wylewa się teraz wiadro pomyj – to po prostu skrajna nieodpowiedzialność, rzutująca na wszystkie protestujące.


(Już po aborcji:) Czuję wielką ulgę. Nagle cieszysz się wszystkim w swoim życiu, tym, co masz. Robisz postanowienia, jakby był Nowy Rok – że teraz zrobisz to i tamto. To najbardziej uskrzydlające przebudzenie.

Ja mam prośbę o tylko jedno postanowienie: myślenie, co i jak się mówi publicznie. No i ewentualnie drugie: o dobrze dobraną antykoncepcję.


Ja naprawdę nie chciałam tego dziecka. Nie widziałam się znów w pieleszach domowych, w pieluchach. Mój narzeczony jest wspaniałym ojcem i cudownie zajmuje się naszymi dziećmi, ale nie chciałam mu już tego dokładać. Ja bardzo często wyjeżdżam, taką mam pracę, koncertuję, często nie ma mnie w domu.

Kolejny akapit, z którego przeziera tłumaczony niby szlachectwem, ale jednak: egoizm. Jakby nie dało się tymi dziećmi wspólnie, we dwoje zajmować. Tylko Przybysz, jak ten dobry pan na polu bawełny, nie chce swojemu niewolnikowi więcej jeszcze na tę jego czarną głowę nakładać. Poza tym wyobrażam sobie, co poczuły te wszystkie kobiety, których mężczyźni nie są tak wspaniali. Którzy zostawili je, bo na przykład zaszły w tę niechcianą ciążę. Albo nie mogły zajść w ogóle. Albo urodziły chore dzieci. Tutaj jest czysta sielanka: mam super życie, mąż jest wspaniałym ojcem, ale ja się nie widzę w pieluchach. Ok, masz prawo – ale po raz kolejny przypominam, że po to właśnie zapobiega się ciąży, a nie się ją później usuwa.


Ja, która przecież mam pieniądze, dostęp do informacji, padłam ofiarą tego systemu i dałam się zmasakrować psychicznie i fizycznie.

Tego też nie rozumiem. Połknąć 42 tabletki na wrzody? Tak ciężko znaleźć profesjonalnego lekarza, który sam poda nam adres kliniki? Albo wpisać jedną frazę w Google? To nie jest wypowiedź dojrzałej, odpowiedzialnej kobiety. Raczej potrzebującej pomocy dziewczynki, która niespecjalnie wie, jak sama miałaby o siebie zadbać. I aż chciałoby się zapytać: a gdzie był wtedy ten mąż? Nigdy, ale to nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby usuwanie ciąży zaczynać od tabletek na wrzody. No kto poważny tak robi? Naprawdę, mamy XXI wiek!


Wpadki się zdarzają. Kalendarzyki małżeńskie można źle skalkulować. Źle ocenić śluz. Antykoncepcja zawodzi. Prezerwatywy pękają.

Jasne. Ale antykoncepcja hormonalna daje ponad 99 procent skuteczności. W wywiadzie nie widzę, aby było podane, że bohaterka załapała się na ten felerny jeden. Poza tym są jeszcze spirale. Wkładki domaciczne. Naprawdę, ktoś jeszcze stosuje kalendarzyk małżeński albo ocenia śluz?


I myślę, że to dobrze, że po dziesięciu latach nadal zdarza się, że ciało mówi do drugiego ciała: hej, kochajmy się przez sen. To szalone i nieracjonalne, ale przecież jest wyrazem bliskości. Czyli to raczej piękne, że jest jakiś ogień.

Czyli jednak żadnej antykoncepcji nie było, bo… był ogień?


Kobiety w Polsce, w społeczeństwie patriarchalnym, nie są nauczone mówienia „nie” różnym rzeczom. Nie potrafią odmówić.

Więc ja odmawiam, żeby w taki sposób wojowano w moim imieniu. Mówię „nie” takiemu motywowaniu aborcji w momencie dla nas wszystkich najważniejszym. Walczyłyśmy o to, by nie musieć rodzić dzieci chorych ani z gwałtu, ani by nie ryzykować dla ciąży własnym życiem. Może część z nas chciałaby całkowicie zalegalizować aborcję, mieć możliwość każdorazowego wyboru – i ja to także szanuję. Natomiast większej krzywdy, niż tym wywiadem, czarnemu protestowi nie dało się zrobić. Bo choć padło w nim kilka mądrych słów, to skrajne środowiska, które robią z nas wygodnickie pindy, i tak wyciągną tylko to jedno: ot, kolejna wyskrobała się dla wygody. Bo bała się, że na 60 metrach będzie jej troszkę za ciasno.


Dlatego jest mi tak cholernie smutno, że ta rozmowa w ogóle się ukazała. Bo teraz cała ta banda oszołomów, krzycząca o zabijaniu dzieci i domagająca się bezwarunkowego rodzenia, będzie miała pożywkę. I dlatego – choć uważam, że należy głośno mówić o aborcji i dawać kobiecie możliwość wyboru – jestem zła za ten wywiad. Za to, jak bardzo nie został on przemyślany, w jakim stopniu pominięto jego możliwe konsekwencje. I szczerze bolą mnie komentarze kobiet, które piszą, że choć wtedy wyszły na ulice, to teraz mówią wprost: nie w takim proteście uczestniczyłam. I ja te kobiety rozumiem.

I choć domyślam się, że intencje rozmówczyń nie były złe, to finalnie wszyscy widzimy, jaki jest ich efekt. Dlatego na koniec do wszystkich mam jedną, wielką prośbę. Pamiętajmy, że o ważnych rzeczach nie wystarczy mówić głośno. Trzeba mówić też mądrze.


fot. pexels.com
Subscribe
Powiadom o
guest
251 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Pozdrawiam Zbyszka

A ja tam ja rozumiem. Nie chciala ciazy, wiec ja usunela, moze nieroztropnym bylo dzielic sie tym z prasa. O nienarodzone kazdy walczy, gorzej jest jak dziecko jest juz na swiecie, wtedy jakos nikt sie nim nie interesuje z tych, ktorzy tak glosno krzycza.

Anja z Medleyland

Tylko, że tutaj o sposób powiedzenia tego, że jej nie chciała chodzi, a nie o to, że nie chciała. Przecież nikt nie udaje, że nie wie, że wiele kobiet usuwa ciąże „bo ich nie chce.” Tylko Protesty nie tego dotyczyły i nie takich kobiet dotyczyły.

Ewa Cieślak

A skąd to wiadomo? Bo ja mam wrażenie, że dotyczyły sprzeciwu wobec projektu Ordo Iuris i zaostrzenia przepisów, ale nigdzie nie było powiedziane, że nie miałyby być zliberalizowane. I kobiety, które chciałyby całkowitej liberalizacji też tam były.

Aga/@agnesonthecloud

Bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Napisałaś wszystko, co pomyślałam wczoraj po przeczytaniu tego wyznania Natalii. Jestem za wolnością, jestem całym sercem za czarnym protestem, ale to nie o to w nim chodzi. Nie o prawo do robienia aborcji, bo nam się tak chce. Ręce mi opadły, jak czytałam o wspaniałości partnera, tabletkach na wrzody ( ???) i za małym mieszkaniu. Jestem sama rozczarowana, bo nie po to jestem za czarnym protestem. Jest mi przykro. Gorzko jakoś.
Pozdrawiam serdecznie

Aga/@agnesonthecloud

Właśnie dlatego to bardzo fatalny moment na taki wywiad. Nie oceniam jej wyboru, jej sprawa, ale tak jak piszesz, to przesuwa punkt ciężkości na coś zupełnie innego. Bo czarny protest nie jest za aborcją. Jest obroną tego minimum, który jest. Dyskusja i obrona wyboru Natalii to kolejny piękny argument, żeby nas spolaryzować i osłabić siłę tego protestu.
Inną sprawą jest, że zdumiewa mnie bezmyślność, dosłownie, wydawców WO, którzy podjęli decyzję o publikacji tego tekstu akurat teraz. Ze względu na kontekst i jakość wyznania.
Pozdrawiam serdecznie:)

chiyome.blogspot.com

Zgadzam się z Tobą w stu procentach. Wystarczająco już co niektórzy uważają nas za idiotki, bez sumienia, zdania i poczucia odpowiedzialności. Nie jestem zwolenniczką tak zwanej „aborcji na życzenie”. Ale rozumiem, ze są sytuacje, gdy dziecka być nie może: problemy życiowe, w pracy, brak wsparcia nabliższych, brak środków i tak dalej. Oczywiście pomijam oczywiste oczywistości jak choroby, gwałt, czy zagrożenie życia. Ale jak słyszę, że ktoś chwali się, że usunął ciążę, bo mu było niewygodnie to mnie coś trafia. Ciąża to nie stanik aby miało być wygodnie.