„Przyjaciele” na Netflixie, szczęście na maxa. Za co kochamy serial „Friends”?

Monica: Shut up, the camera adds ten pounds.

Chandler: Uh, so how many cameras are actually on you?

Kto kojarzy ten cytat z „Friendsów”, ręka do góry. Kto go nie zna, ma idealną okazję, aby poznać ten oraz wiele innych, świetnych gagów z serialu. Netflix, którego jestem wielkim fanem, z początkiem stycznia udostępnił bowiem serial w swojej bibliotece. Wszystkie 10 sezonów. Zachęcam Was oczywiście mocno do obejrzenia tej produkcji. A czemu? Najchętniej powiedziałbym: bo tak. Ten serial jest zwyczajnie dobry, uniwersalny i ponadczasowy. Ciężko znaleźć argumenty przewodnie. Serio. Dla mnie osobiście to jest trochę taki klasyk jak „Pulp Fiction” czy „The Godfather”. To znać zwyczajnie trzeba.

I pewnie zaraz posypią się kamienie, bo:

– serial stary, z ’94 roku, pewnie cuchnie starością jak futro babci naftaliną

– jeszcze trzeba za niego płacić Netflixowi.

No więc: tak i tak. Serial stary i za Netflixa zapłacić trzeba. Jak za wiele innych rzeczy, z których korzystamy każdego dnia w internecie. Pamiętajmy, że opłacenie neostrady nie daje nam prawa do korzystania z wszystkich zasobów sieci i to normalne, że czasem trzeba parę groszy wydać. A w tym przypadku naprawdę warto.

Ale, jest też inne rozwiązanie. Jeśli posiadacie kablówkę, a w niej pakiet z kanałami Comedy Central, to nie ma dnia, aby nie załapać się na któryś z odcinków „Przyjaciół” – może to jest jakieś rozwiązanie? Fabuła nie jest skomplikowana, więc na pewno połapiecie się, o co chodzi. A nawet, jeśli nie, to i tak będziecie się dobrze bawić. 

Natomiast dzisiaj podam Wam kilka powodów, dla których warto obejrzeć „Przyjaciół”.


1. PONADCZASOWOŚĆ I UNIWERSALNOŚĆ

Ciężko jest mi odnieść się w jednym akapicie do tego zagadnienia. W skrócie: nie wiem, jak reżyserom udało się stworzyć scenariusz, który praktycznie się nie postarzał. W czasach, w których twory popkultury wychodzą do widza równie często jak Popek do ringu KSW, „Friends” trzyma fason serialu z obecnej dekady. Nie takiego, który ma 20 lat, i zadebiutował na antenie w czasach, kiedy my raczej interesowaliśmy się kreskówkami.

I jasne, znajdziecie tam elementy, które mówią o tym, że akcja nie dzieje się dzisiaj. Ani nie wczoraj. Nikt nie ma przecież smartfona, tylko jakieś śmieszne rozkładane telefony, pewnie Motorole. I nie jeździ Uberem, ale woła z ulicy Yellow Cab.

Może to dlatego, że postacie, z którymi się spotykamy, są takie… zwykłe? A sama sceneria daleka jest od TVN-owskich produkcji? Nikt nie jest tu szczególnie bogaty, nie prowadzi błyskotliwej kariery, nie wygrał życia na loterii. Niezależnie od wieku, w którym jesteśmy, potrafimy odnaleźć pierwiastek siebie w każdej kreacji tytułowej szóstki. Bo kto nie zaczynał pracy w gastronomii jak Rachel, nie zaliczał rozstań i powrotów jak Ross? Kto nie ma kumpla „wszystkie moje” jak Joe czy kogoś, kto jak Phoebe wierzy w absurdalne rzeczy?

Niezależnie  od tego, czy macie 17, czy 35 lat, prawdopodobnie aktualnie przeżywacie któryś z problemów, który dręczył też jednego z bohaterów przez tych 10 sezonów. A jeśli tak nie jest, to jesteście albo idealni, albo dziwni. Czego oczywiście też nie wykluczam.


2. FESTIWAL INDYWIDUALNOŚCI

Tu kilka słów o postaciach, z którymi nie da się nudzić. Dla mnie te kreacje to unikaty. Historia pokazuje, że zbudowanie fajnej fabuły, opierającej się na paczce przyjaciół, nie jest proste. Bo ilu serialom komediowym się to udało? Jest „How I met your Mother?”, którego nie doceniam zupełnie. Jest też „Big Bang Theory”, który z każdym sezonem ciągnie się coraz bardziej, a im dalej w las, tym główni bohaterowie bardziej przypominają z lekka upośledzonych braci, a nie przyjaciół. W obu widać namacalne próby przeniesienia mechanizmów „Friends” do innych realiów. Wychodzi? Moim zdaniem: nie.

Ten klimat jest zresztą bardzo ciężki do podrobienia. Może przez to, że każdy z „Przyjaciół” jest postacią bardzo indywidualną. Podział niby prosty, bo trzy kobiety i trzech mężczyzn, ale postarajcie się znaleźć podobieństwa między dowolną dwójką. Pozostawię Was z dwiema parami:

– Rachel i Phoebe

– Joe i Chandler

Podobni? Niby tak. A jednak zupełnie różni. I to chyba to czyni akcję i klimat ciekawymi. Takimi, które nie przejadają się szybko. Jak ulubione chipsy.


3. GWIAZDY

Skoro jesteśmy już przy obsadzie, to warto wspomnieć o występach gościnnych. Pełną listę gwiazd, które zagrały jakieś epizody w serialu, znajdziecie tutaj. Ja tylko wspomnę, że w gronie aktorów pojawili się m.in. Bruce Willis, Jean-Claude Van Damme czy Brad Pitt. Jak się na to patrzy z perspektywy czasu? Moim zdaniem świetnie. Bo jak inaczej spojrzeć na szczurowatego Brada, sprowadzanego do parteru przez Rachel? Albo na Bruce’a Willisa, który ma włosy? Ja już zawsze będę go kojarzył jako łysiejącego zabijakę ze „Szklanej pułapki”.


4. HUMOR I NAUKA JĘZYKA

No i w końcu: humor. Ciągle aktualny i to do tego taki, który nie nudzi się przez tych 10 sezonów. Oczywiście, ma swoje lepsze i gorsze momenty, jednak przez cały czas trzyma poziom. Jest pewnym przerywnikiem i rozładowywaczem napięcia w sytuacjach poważnych i kryzysowych, które także przytrafiają się naszym bohaterom. Jest też czasami absurdalny, co mi osobiście bardzo się podoba.

Bo i gdzie w latach 90. można było usłyszeć tyle frywolnych żartów, co o lesbijskiej żonie Rossa czy transseksualnym ojcu Chandlera? A takich smaczków jest wiele. Dziś by to już nie przeszło. I z tego powodu trochę żałuję tej nagonki na wszędobylską poprawność, która czasem sięga już przesady.

A jak wykorzystać ten humor? Chociażby do nauki angielskiego. Okazuje się, że dzięki prostej konstrukcji dialogów oraz świetnej grze aktorskiej i wspomnianemu humorowi w roli przerywnika, „Friendsi” są też idealnym serialem do szkolenia swoich umiejętności lingwistycznych. Powiedział mi to każdy bardziej kumaty lektor, z którym miałem zajęcia, więc dzisiaj przekazuję tę wiedzę dalej. ;)


5. DŁUGA LISTA SMACZKÓW

Friends” to serial o przyjaciołach na scenie, i poza nią. Jak uczy życie, nawet te największe przyjaźnie czasem się rozpadają. Podobnie stało się tutaj. Szóstka głównych bohaterów, pracując nad ostatnim sezonem, poróżniła się na tyle, aby częściowo zerwać świetne wcześniej relacje. To tylko jedna z wielu historii, która tylko dodaje „Friendsom” uroku. Znalazłem dla Was też kilka ciekawostek, które pokazują, jak wiele interesujących smaczków stoi za serialem. Po więcej odsyłam do Google’a:

– Bruce Willis przez przegrany zakład z Matthew Perrym, odtwórcą roli Chandlera, musiał zagrać w serialu pro-bono. Wynagrodzenie przesłał do wybranej przez siebie organizacji charytatywnej.

– Courtney Cox, wcielająca się w rolę Moniki, jako jedyna z „Przyjaciół” nie otrzymała nominacji do nagrody Emmy.

– Czołówka serialu nagrywana była o 5 rano, kiedy było zimno. Stąd pomysł na taniec w fontannie, która miała podgrzewaną wodę.

– Aktorzy zarabiali w pierwszym sezonie 22,5 tys. dolarów za odcinek. W ostatnim zgarniali już 1 mln dolarów za odcinek. Mieli mocną kartę przetargową, ponieważ negocjowali jako grupa.

– Tylko drugi sezon jest pozbawiony odcinka o Święcie Dziękczynienia.

– James Michael Tyler otrzymał rolę Gunthera z kawiarni „Central Perk”, bo… potrafił obsługiwać ekspres do cappuccino.

– „Dni naszego życia”, w których grał Joey, to prawdziwy serial, kręcony w czasie emisji „Przyjaciół”.

– Złota ramka na drzwiach mieszkania Moniki była początkowo lustrem, które niechcący zbił jeden z członków ekipy.


CZY WARTO OGLĄDAĆ „PRZYJACIÓŁ”?

Głupie pytanie. Pewnie, że tak! Jeśli już ich oglądaliście, to pewnie wiecie, że do „Friendsów” zawsze można wrócić. Raczej się nie nudzą i zawsze czymś zaskoczą. Bo przecież nie idzie na stałe zmieścić w pamięci tych wszystkich epizodów, gagów i scen. Zawsze znajdzie się coś, czego nie widzieliście lub nie pamiętacie. A jeśli nie oglądaliście – wstydźcie się i nadrabiajcie.

Dlatego nie przekonuję Was więcej. Z tym serialem jest po prostu jak z pizzą: dobra na teraz, bo świeża. Nie gorsza na jutro – nawet, jeśli odgrzewana. ;-)

Subscribe
Powiadom o
guest
20 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
sandrynka

Absolutnie kocham i uwielbiam. I mogę oglądać w kółko. Idealny serial na chandrę. Na wszystko zresztą ?

Joanna Pachla

U nas często leci po prostu w tle, jak radio :D Nawet teraz <3

Iwona Przybyłek

„Tak się cieszę! Zarobiłam to! Po to ścierałam stoły, po to parzyłam kawę i to zupełnie… Nie opłaciło się. Kim jest ZUS? Czemu on zabiera mi całą kasę?” – to bawiło mnie dopóki nie zaczęłam pracować :) Przyjaciół poznałam stosunkowo niedawno, bo 2 lata temu i polecam każdemu.
A we wpisie znalazłam piękne porównanie : „jak Popek do ringu KSW”. Pożyczam to sobie :)

Joanna Pachla

Haha, śmiało :)) Też mi się spodobało to porównanie :D

A ZUS faktycznie mało śmieszny – zwłaszcza, jak się zaczyna opłacać pełną składkę :P

An_hedonic

Ja też uwielbiam ten serial, ale… na comedy central leci już chyba ze 3 lata, a do tego ciągle te same odcinki, przez co całkiem mi go obrzydzili :( nie sądziłam że kiedykolwiek to powiem, ale mam dosyć. Muszę trochę od nich odpocząć i znowu będzie miłość ;)

Joanna Pachla

O, to u nas Comedy Central leci odpalone sobie w tle i nadal bawi :D Razem z „Teorią wielkiego podrywu” właśnie :D