Wiecie, na czym polega największy problem „Legionu samobójców”? Na tym, że wszystko, co wypuści DC, komentowane jest w odniesieniu do Marvela. I o ile rozumiem sens zdrowej rywalizacji, o tyle tutaj to się udać po prostu nie może – DC na tle swojego przeciwnika każdorazowo wypada bowiem równie blado, co Polak na plaży pełnej Afroamerykanów. Co nie znaczy, że robi filmy totalnie złe. Natomiast mam wrażenie, że znakomita większość samozwańczych krytyków miała wyrobione zdanie o „Legionie” jeszcze na długo przed tym, jak film wszedł na ekrany kin.
WPROWADZENIE WARTKIE JAK LEKTURA KSIĄŻKI TELEFONICZNEJ
Oczywiście, że grzechów wyłapać można tutaj sporo, i to już od samego początku (który finalnie i tak okazuje się najlepszy z całości). Oto dostajemy tak podstawówkowe przedstawienie postaci, że podobną dynamiką charakteryzuje się czytanie książki telefonicznej – każdy bohater pokazywany jest po kolei tak, aby widz mógł wiedzieć o nim tych kilka najpotrzebniejszych zdań.
Szału więc nie ma, ale trzyma się to kupy – w końcu mamy do czynienia z kompletowaniem dość oryginalnej drużyny. Samobójcami bym ich jednak nie nazwała, bo jak się ma aparycję aligatora, a na koncie kilka wyroków dożywocia tudzież niefortunne spalenie całej rodziny, to pewnie się już o to życie tak bardzo nie boi i nieco swobodniej na prawo i lewo nim szasta.
No więc ja bym powiedziała, że na tym polega raczej autorska interpretacja postaci i nic nikomu do tego, że tym razem Joker jest inny. Problem jednak w tym, że jest totalnie nijaki. Bardziej niż czarny charakter przypomina ufarbowanego na zielono Marilyna Mansona, ale popatrzyłabym na niego chwilę dłużej, gdyby tylko dano mu taką szansę. Ocenę bezpieczniej więc zawiesić w próżni – a nuż jeszcze czymś kiedyś zaskoczy?
CAŁKIEM DOBRZE ZARYSOWANE POSTACI
Całkiem sympatycznie wypada też Killer Croc o urodzie nadgniłego aligatora, który odzywa się co prawda rzadko, ale jeśli już, to zwykle dość zabawnie. Diablo z paskudnie wytatuowaną twarzą i jeszcze paskudniejszą przeszłością początkowo strasznie irytuje, migając się od walki, ale jak w końcu puszcza w ruch te swoje płomienie, to choć momentami jest na co popatrzeć. I nawet Boomerang ze swoim zamiłowaniem do jednorożców i biżuterii całkiem pasuje na świra do kompletu. Slipknota z kolei przemilczę, bo pojawia się właściwie tylko po to, by od razu zginąć, a Katana wypadła dla mnie tak marnie, że niech sobie zostanie za tą swoją maską, tak bardzo nie interesuje mnie, kim właściwie jest.
KOMPLETNIE NIJAKI WRÓG
Bo i kim jest tutaj ten właściwy wróg? I tu zaczyna się dowcip, bo… nie wiadomo. Jest ich właściwie dwoje. Wróg nr 1 to Enchantress – wiedźma, która ponoć miała być nieśmiertelna, a która weszła w ciało doktor June Moone i finalnie (uwaga, spoiler) dała się… zabić.
Jest bowiem i brat Enchantress, wróg największy z wielkich, o którym wiemy tylko tyle, że… jest. Nie znamy jego historii, nie ma żadnych cech charakteru, żadnej motywacji. Pojawia się gdzieś w środku filmu, przez połowę zbiera moc, przez chwilę się nawet bije, a później… daje się wysadzić w powietrze. Duch/bóg, czy kim on tam jest.
Baty należą się również za montaż, bo film momentami został zbyt chaotycznie pocięty, a i za scenariusz ktoś powinien dostać tępą dzidą w łeb – przez znakomitą większość filmu bohaterowie idą sobie ulicami – nie wiadomo jednak ani po co, ani gdzie. Po prostu idą i jest noc. Rozumiem, że miało być tajemniczo i ponuro, ale wyszło jednak bez sensu. Natomiast nawet podobał mi się ten roztrzęsiony ekran i banda degeneratów w samym centrum uśpionego miasta (właśnie – gdzie, u licha, podczas wszystkich scen walki, podziali się cywile?). Podobała też kolorystyka, zwłaszcza w scenach z Harley, podobała w końcu muzyka, która – choć czasem wybierana chyba trochę na przypał – budowała tutejszy klimat.
MOŻNA PORÓWNYWAĆ, ALE PO CO?
Dlatego krzywię się, ilekroć słyszę, jaki to słaby film. Jest kiczowaty, ale ten kicz jest znośny i kontrolowany. Jest niespójny, ale (poza słabym jednak finałem) nie zaważa to na całości. I tak, jest w końcu 100 razy gorszy od filmów Marvela, ale to nie znaczy, że jest zupełnie zły. Dlatego porównywanie tego, co robi Marvel z tym, co widzimy chociażby w „Legionie samobójców”, ma dla mnie podobny sens, co porównywanie rodziny Carringtonów z polską „Rodziną zastępczą”.
Można, ale po co?
Zobacz zwiastuny filmu:
Czytam sprzeczne opinie, chyba wybiorę się do kina, aby wyrobić w końcu własną :D
jestem ogromną fanką filmów i seriali komiksowych, na SS wykupiliśmy sobie bilety na przedpremierę… i niestety, średnia ocena w naszej grupie to 4-5/10. i żeby nie było że porównuję do Marvela (uważam że DC ze swoimi ikonicznymi postaciami ma 100x większy potencjał), to ten film to właśnie nic innego, jak Avengersi z dużo gorszym scenariuszem. Scena śmierci El Diablo jako moment kiedy wszyscy nagle się jednoczą, zupełnie jak z Coulsonem? Jest. Scena po napisach (która podobała mi się chyba bardziej niż film ;-))? Mamy to. Zespół ludzi, gdzie tak naprawdę 80% czasu antenowego ma dwójka bohaterów, a o reszcie nie… Czytaj więcej »
Jaki masz top 3-5 Marvel TV? Nie oglądałem nic, ale słyszałem że Shield bardzo średnio wyszedł.
Btw: Affleck jest poprawny, ale nie urywa. Może to kwestia słabych filmów właśnie.
Hmm no w sumie mamy na ten moment wypuszczone 3 seriale, więc Daredevil i Jessica Jones, a daleko w tyle Agents of Shield. 30 września wychodzi Luke Cage, a przyszłym roku „Defenders”, czyli Avengersi telewizyjni, którzy zapowiadają się fenomenalnie :) Agent Carter po jednym odcinku sobie odpuściłam, a Most Wanted w końcu nie powstanie…
AoS jest nierówny, to takie 5/10, jak się wkręcisz to obejrzysz, tak samo jak np z Legends of Tomorrow. AoS ma mały budżet więc trochę ciężko porównywać, plus połowa pierwszego sezonu to jakieś 3/10, później się rozkręca.
Nie do końca przepadam za filmami o superbohaterach, ale czasem mam ochotę coś obejrzeć, żeby sprawdzić, czy nie zmieniłam zdania. Na razie mi się to nie zdarzyło, ale kiedyś jednak zobaczę „Legion samobójców” tak z czystej ciekawości i żeby samej sobie wyrobić opinię, bo słyszałam już przeróżne :D