Jesper Juul: Cytaty i książki, które musisz znać

Kiedy ktoś pyta mnie, jakie książki na temat dzieci i procesu ich wychowania powinien przeczytać, zawsze doradzam książki tylko jednego autora. Człowieka, który zupełnie zmienił moje myślenie na temat dzieci i tego, jakie należy mieć do nich podejście. Człowieka, który jasno i wyraźnie mówił, że musimy odejść od niesprawiedliwego wychowania, nierównego i opierającego się na systemie zakazów i nakazów, kar i nagród, posłuszeństwa i przemocy – czy to psychicznej, czy fizycznej. Przed Wami Jesper Juul i zbiór jego najsłynniejszych cytatów. Wyselekcjonowany niestety już po jego śmierci.

O jego odejściu poinformowała fundacja Familylab. – Zostawił nam mnóstwo inspiracji, ważne drogowskazy oraz zawsze oferował ogromny obszar wolności w byciu rodzicem. Pomimo dużej wiedzy i wieloletniego doświadczenia nie rościł sobie prawa, żeby widzieć lepiej, co zawsze było dla nas pięknym wyrazem podejścia opartego na równej godności – czytamy w poście na Facebooku.

Jesper Juul był nie tylko wybitnym duńskim pedagogiem i terapeutą rodzinnym, ale też autorytetem i przewodnikiem dla tysięcy rodziców na całym świecie. Zmarł w swoim domu, w wieku 71 lat.

Pod tym linkiem znajdziecie jego najsłynniejsze książki. A niżej cytaty, które każdy z nas powinien znać.


JESPER JUUL – CYTATY Z MISTRZA:


Bardzo interesujące, ale też trochę przerażające jest to, że większość rodziców przestaje obserwować swoje dzieci, kiedy nauczą się mówić. Przez pierwszych szesnaście‒osiemnaście miesięcy za wszelką cenę staramy się ustalić, które dźwięki oznaczają, że jest głodne, zmęczone itd. Kiedy jednak zaczyna mówić, zachowujemy się, jakbyśmy już wszystko o nim wiedzieli. Uważamy, że znamy je bardzo dobrze i dalej poznawać nie musimy. Nie interesuje nas obserwowanie, jak dziecko się rozwija, jak poszukuje i bada świat. Ograniczamy się tylko do informowania go o tym, co jest dobre, a co złe.

Bądźcie dla siebie mili – mówią rodzice do dzieci i mają rację, tyle że nauczenie się tego zajmuje dzieciom w najlepszym wypadku większą część dzieciństwa. I tak naprawdę nie uczą się tego dzięki pouczeniom dorosłych, tylko poprzez naśladowanie sposobu, w jaki dorośli odnoszą się do nich i do siebie nawzajem, gdy w rodzinie dochodzi do większych lub mniejszych sporów.

Człowiek niepotrafiący zadbać o własne granice, jest jak ogród bez ogrodzenia, z którego każdy może korzystać, kiedy tylko mu się podoba.

Człowiek tylko wtedy może z pełnym przekonaniem na coś się zgodzić, jeśli czuje, że ma możliwość niegodzenia się.

Dajcie krótki urlop swojemu ego, a powstanie przestrzeń dla rzeczy, o których do tej pory nawet wam się nie śniło.

Decydująca dla procesu wychodzenia z problemów osobistych jest większa samoświadomość oraz idąca za tym umiejętność określania własnych potrzeb i granic – i walczenia o nie.

Dzieci nie wiedzą, czego potrzebują. Wiedzą tylko, na co mają ochotę. Kiedy zatem ich zachcianki stają się kryterium dla rodziców, ich właściwe potrzeby nie zostają zaspokojone.

Dzieci rodzą się z całą paletą rozmaitych uczuć, które wyrażają, otwarcie demonstrując rodzicom swoje potrzeby i granice. Ich reakcje zawsze mają sens, kiedy spojrzy się na nie w odpowiednim kontekście, chociaż czasami niełatwo go odgadnąć i zrozumieć.

Dziecka nie da się rozpieścić dawaniem mu za dużo tego, czego naprawdę potrzebuje. Rozpieszczone dzieci to te, które nie potrafią zaakceptować słowa NIE. Liczą, że ich życzenia będą natychmiast spełniane – i zachowują się roszczeniowo. Jednak tak rozwijają się tylko te dzieci, które dostają za dużo tego, co niepotrzebne.

Europejskie matki wciąż wychowują swoich synów inaczej niż córki. Dziewczętom wcześnie przekazuje się odpowiedzialność osobistą i społeczną, co naturalnie powoduje, że stają się bardziej samodzielne, niezależne i odpowiedzialne niż chłopcy. Natomiast wielu chłopców wychowuje się na mężczyzn, za których same matki nie chciałyby wyjść za mąż, ponieważ zależą całkowicie od kobiecej obsługi, są nieodpowiedzialni i niedojrzali.

Jakość dialogu między dorosłym i dzieckiem polega na woli i zdolności do obrony swojego punktu widzenia oraz do wysłuchania głosu drugiej strony. Jeśli natomiast punkt widzenia i wzajemne życzenia będą tylko krytykowane i sprowadzane do zera, to z dialogu zrobi się walka, a z niej nie wyniknie na pewno nic konstruktywnego. I to niezależnie od tego, czy będzie prowadzona w sposób cywilizowany, czy nie. Zarówno ten, kto ją wygra, jak i ten, kto przegra, będą na końcu tak samo samotni – i to jest jedyny możliwy do przewidzenia jej rezultat.

Jeśli chodzi o wychowanie dzieci, to największy problem z „metodami” polega na tym, że wszystkie służą jednemu i temu samemu celowi: posłuszeństwu dziecka wobec rodzica.

Jeśli lekarz uważa kurację środkami uspokajającymi za jedyną alternatywę dla dziecka „przejawiającego agresję” – a tak często się dzieje – powinien przynajmniej, patrząc na to z etycznego punktu widzenia, powiedzieć prawdę: „Przepisujemy ci teraz lekarstwa, ponieważ twoi rodzice nie wiedzą, co robić, i ja też tego nie wiem”.

Język miłości nie powinien być ani pozytywny, ani negatywny – tylko osobisty.

Każdy człowiek jest inny ‒ dotyczy to po równi dzieci i dorosłych ‒ i dlatego trzeba szukać takich sposobów okazywania miłości innym, żeby mogła być przez nich odbierana jako miłość. 

Kiedy dziecko – lub człowiek dorosły – nie czuje się wartościowe, staje się drażliwe, agresywne i sfrustrowane.

Kiedy gaśnie spontaniczna radość z dawania i brania, znikają również miłość i wzajemne zaufanie.

Kiedy jego rodzice są zawsze bardzo mili i uśmiechnięci, uprzejmi i delikatni, jak ma się dowiedzieć, że inni ludzie bywają także urażeni, cierpią ból, frustrację, przeżywają smutek i tracą cierpliwość? I jeśli chcą, żeby było ono ciągle szczęśliwe, jak ma zrozumieć, że przeciwne uczucia, których doświadcza, również są dobre i jak najbardziej na miejscu? Co ma zrobić z całą resztą emocji, która kotłuje się w jego głowie?

Kiedy zawsze dajemy dzieciom to, czego chcą, wtedy nie dostają one tego, czego naprawdę potrzebują: swoich rodziców.

Koncentrując się na pochwałach i krytyce, kreujemy osobowości zależne, sterowane zewnętrznie.

Miłość to nie to samo, co obsługa.

Moim zdaniem, największą stratą dzieci w ostatnim trzydziestoleciu jest fakt, że nie istnieje dla nich żadna przestrzeń wolna od dorosłych. Nie ma już drzewa na podwórku, gdzie mogłyby przebywać same. Dawniej dzieci kształtowały swoje kompetencje społeczne w zabawie i komunikacji z innym dziećmi. Takiej możliwości już prawie nie mają, bo nawet kiedy są razem, to dookoła stoją dorośli, którzy się do wszystkiego wtrącają. Na dodatek, często są oni tak romantycznie lub idealistycznie usposobieni, że nie tolerują żadnych konfliktów. Niewesoło jest być dzisiaj dzieckiem z tymi dorosłymi, którzy nie odstępują ich na krok. A przy tym zaczyna się w różnych środowiskach pedagogicznych mówić, że dzieci mają wielką potrzebę granic. To po prostu trudne do uwierzenia, bo życie dzieci nigdy nie było bardziej ograniczone niż teraz. Dorośli są przez cały dzień przy nich i je kontrolują.

Musimy nauczyć się panować nad swoim egoizmem, który wyraża się w jednostronnej koncentracji na pytaniu, czy jesteśmy dobrymi rodzicami. Zamiast tego powinniśmy uświadomić sobie, że dorośli i dzieci wzajemnie obdarowują się w życiu. Niebezpiecznie jest robić z dziecka „projekt”. Jest to równoznaczne z negacją jego indywidualności i godności. Wielu rodziców tak czyni, ponieważ zależy im na zapewnieniu mu lepszego dzieciństwa niż to, które sami mieli. To piękny cel, ale niejednokrotnie powoduje, że tracimy z oczu potrzeby, granice i cele naszego dziecka.

Na przekonanie o własnej wartości składają się nasza wiedza o tym, kim jesteśmy, i doświadczenia z tym związane.

Najlepszym prezentem. jaki rodzice mogą dać dziecku, jest świadomość, że myślą, to co mówią, i mówią, to co myślą.

Nie‍ możemy zapominać – i łudzić się, że jest inaczej – iż dzieci rodzą się dla zaspokojenia naszych własnych potrzeb. Staramy się o nie, ponieważ chcemy kochać i troszczyć się o kogoś – ponieważ chcemy dawać – i jesteśmy na to gotowi, na długo zanim ten ktoś ujrzy światło dzienne.

Nie należy dziecka specjalnie uspokajać, odwracać jego uwagi czy pocieszać, lecz po prostu dać mu czas na wyrażenie swoich uczuć. To dla niego ważne doświadczenie. W pierwszej chwili są tylko łzy i rozczarowanie, ale na dłuższą metę życie w rodzinie, w której ludzie biorą odpowiedzialność za swoje potrzeby i potrafią odmówić, jeśli coś im się nie podoba, przyniesie mu wielką korzyść. Najpóźniej w wieku dwunastu lub trzynastu lat okaże się, czy rozwinęło ono umiejętność mówienia „tak” lub „nie” alkoholowi, narkotykom, pornografii, natarczywym dorosłym albo przekraczającym granice znajomym. Dzieci muszą nauczyć się, że mówienie „nie” jest koniecznym składnikiem ludzkich relacji, czy to rodzinnych, przyjacielskich, zawodowych czy społecznych.

Niebezpiecznie jest robić z dziecka „projekt”. Jest to równoznaczne z negacją jego indywidualności i godności. Wielu rodziców tak czyni, ponieważ zależy im na zapewnieniu mu lepszego dzieciństwa niż to, które sami mieli. To piękny cel, ale niejednokrotnie powoduje, że tracimy z oczu potrzeby, granice i cele naszego dziecka.

Pewna stara norma głosi, że jednostka powinna poświęcić swoją indywidualność, aby grupa mogła być silna. Jednak psychologia i socjologia, a także praktyka terapeutyczna ostatnich czterdziestu lat uczą nas czegoś przeciwnego: im silniejsza jednostka, tym silniejsza grupa.

Pochwała nie buduje u dziecka poczucia własnej wartości. Jeśli rodzice i otoczenie zachowują się tak, jakbyś był mistrzem świata we wszystkim, to kiedy znajdziesz się w prawdziwym świecie możesz doznać szoku. Bo tam przecież znajduje się mnóstwo innych mistrzów świata. Nagle otacza cię tłum ludzi, którzy w swoich rodzinach byli numerem jeden. Rodzice, którzy w ten sposób hodują dzieci, oddają im niedźwiedzią przysługę, bo one później nie potrafią zaakceptować, że życie może sprawiać ból, że człowiek może być rozczarowany i zły. Są jak pianiści, którzy w fortepianie akceptują tylko białe klawisze. To straszna sytuacja, która czyni z dzieci uczuciowe kaleki. Wielu dorosłych, którzy wychowywali się w takich rodzinach, sądzi, że powinni się rozwieść, gdy tylko w małżeństwie pojawią się pierwsze konflikty.

Przeciwieństwem dyktatury rodziców jest dyktatura dziecka. Alternatywą dla niej natomiast jest jednakowy szacunek dla godności obu stron i odpowiedzialność osobista dorosłych.

Rodzice, którzy czują frustrację z powodu braku autorytetu u dzieci i niedostatecznej siły przekonywania, są pod tym względem najczęściej równie poszkodowani w stosunku do ludzi dorosłych. Czy chodzi o partnera, rodziców, teściów, przełożonych czy kolegów – czują, że nie dostają od nich dość szacunku i zrozumienia, że są wykorzystywani, obrażani albo ignorowani. Tak to właśnie jest z dziećmi: dotykają nieświadomie naszych czułych miejsc i w ten sposób pomagają nam stać się naprawdę dorosłymi.

Rodzina to miejsce, w którym dzieci zdobywają umiejętności społeczne znacznie wykraczające poza samo odkurzanie czy zmywanie naczyń.

Ten,‍ kto traktuje swoich bliskich z jednakowym szacunkiem, nie będzie decydował o nich za ich plecami, narzucał swojej woli, starał się zdominować ani ośmieszyć. Nie należy jednak mylić tego z byciem miłym lub opanowanym. Można szanować czyjąś godność również wtedy, kiedy jest się wściekłym lub nieszczęśliwym. Tylko dwa uczucia mogą przeszkodzić nam w praktykowaniu szacunku: wstręt i pogarda.

To, co rodzice nazywają wychowaniem, nie przynosi żadnego efektu wychowawczego. Ich słowa wpadają dzieciom jednym uchem, a wypadają drugim. Wychowanie dzieci dokonuje się, jeśli można tak powiedzieć, między wierszami. Jak dzieci uczą się radzić sobie z konfliktami? No właśnie, obserwują, jak dorośli to robią. Nic nie pomogą napomnienia, że należy ze sobą rozmawiać grzecznie, skoro oni sami obrzucają się wyzwiskami. Dzieci nie robią tego, co im mówimy, one robią to, co my robimy.

To szokujące, jak mało czasu mija od chwili, w której zauważymy, że dziecko ma problem, do chwili, w której uznajemy, że dziecko jest problemem.

Twierdząc, że dzieci są kompetentne, chcę powiedzieć, że mogą one nauczyć nas tego, co powinniśmy wiedzieć. Dzieci dają nam informację zwrotną, która umożliwia nam odzyskanie utraconych umiejętności i pomaga pozbyć się nieskutecznych, nieczułych i destrukcyjnych wzorców zachowania. Czerpanie wiedzy od własnych dzieci wymaga dużo więcej niż tylko prowadzenia z nimi rozmowy. Musimy zbudować z nimi prawdziwy dialog, którego wielu dorosłych nie potrafi nawiązać nawet z innymi dorosłymi: osobisty dialog oparty na poszanowaniu godności obu stron.

Tylko wtedy możemy mówić szczerze TAK do innych i do siebie, kiedy jesteśmy w stanie także szczerze powiedzieć NIE.

Uważam, że głęboka prawda tkwi w powiedzeniu: oceniając swoje dzieci jako złe, sprawiasz, że stają się złe.

Uważam, że popełniamy kardynalny błąd, zakładając, iż dziecko nie rodzi się jako stuprocentowy człowiek. Zarówno w literaturze naukowej, jak i popularnej ujawnia się nasza skłonność do postrzegania dzieci jako istot raczej potencjalnych niż rzeczywistych – jako aspołecznych „półistot”. Dlatego zakładamy, że po pierwsze, muszą zostać wpierw poddane wpływowi osób dorosłych, a po drugie, że dopiero po osiągnięciu pewnego wieku można je uważać za dojrzałych, pełnowartościowych ludzi.

W związku dwojga dorosłych obie strony ponoszą jednakową odpowiedzialność za jakość wzajemnych relacji. Ale za jakość relacji z dzieckiem całkowitą odpowiedzialność ponosi wyłącznie strona dorosła.

Wciąż nie wiemy, kim jest nasze dziecko. Ono każdego dnia uczy się tysięcy nowych rzeczy. Malec, którego odbierasz z przedszkola, nie jest już tym samym dzieckiem, którego zostawiłeś tu rano. Przekonanie, że wiemy, co jest dla dziecka najlepsze, czyni z nas głupców. Nie wolno rezygnować z ciekawości i zaangażowania, należy studiować dziecięcy język ciała, tonację głosu, spojrzenia itd. Większość rodziców o tym zapomina i wszystko chce załatwić wychowywaniem.

Według mnie nie ma znaczenia, czy rodzice zgadzają się w kwestiach wychowawczych, czy nie. W zasadzie zgadzać muszą się tylko co do jednego: że różnica zdań jest dopuszczalna. Dzieci czują się niepewnie tylko wówczas, gdy ich rodzice postrzegają powstające między nimi różnice jako złe i niepożądane.

Współcześnie nadal oswajamy się z ideą, że dzieci są nie tylko odrębnymi istotami, ale także stanowią wartość samą w sobie, gdyż są wyjątkowe i dobre tylko dlatego, że istnieją!

Wszyscy mamy ten sam problem, który można określić następująco: kocham cię, ale jak mam postępować, żebyś i ty poczuł, że cię kocham?

Wychowanie dzieci i życie z partnerem są po prostu wielkim eksperymentem, który trwa całe życie i w którym nie da się uniknąć różnych głupstw i błędów. Jednak w życiu nie chodzi o to, aby postępować „właściwie” czy też „doskonale”, ale aby całemu temu chaosowi nadać sens.

Wydaje ci się, że potrafisz zrozumieć drugiego człowieka, jeśli go kochasz, a to nieprawda. Trudno jest do końca zrozumieć drugą osobę, zwłaszcza kogoś innej płci.

Wymóg bycia konsekwentnym uważam za absurdalny. Oznacza to przecież, że nie pozwala się innym wpływać na swoje działanie. Gdyby było się naprawdę konsekwentnym, trzeba by za pięć lat myśleć dokładnie to samo, co dziś. Nie można być konsekwentnym dla samej konsekwencji, a dzieci nie powinny mieć obowiązków dla samych obowiązków. Musi być w tym wszystkim jakiś sens.

Za mało troszczymy się o nasze indywidualne granice i potrzeby, a potem zrzucamy za to winę na innych. Sztuka mówienia NIE oznacza również umiejętność wzięcia odpowiedzialności za swoje życie – w interesie wszystkich.

Życie z dziećmi w rodzinie nie polega na tym, co potocznie nazywamy wychowaniem. Decydująca jest jakość indywidualnego i wspólnego życia dorosłych. Życie dorosłych ma większy wpływ na dzieci niż jakiekolwiek świadome próby i metody wychowawcze.


Zdjęcie główne: po lewej: Jordan Whitt/Unsplash, po prawej: Jesper Juul/Lucarelli/CC 3.0/Wikimedia
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Lena

Bardzo cenię Jespera Juula, jego książki często polecam rodzicom w poradni. Wybrałaś ważne cytaty, dobrze jest do nich wracać.