Książka, która boli. Czyli Jakub Małecki i jego „Horyzont”

Ponoć istnieją ludzie, którzy upiliby się na smutno nawet rosołem z makaronem. Nie znam, nie podziwiam, trzymałabym się z dala. Natomiast sama upijam się na smutno jedynie literaturą i od dobrych kilku razów jest to literatura Jakuba Małeckiego. Tego faceta, który do wywiadu podrzucił mi swoje zdjęcie na motorze i co ciekawsze smaczki o tym, jak to w przerwach w pisaniu dźwiga ciężary i piecze czekoladowe ciasta. Słowem: człowiek trochę niemożliwy, który wypuszcza książki w niepokojącym dość tempie i któremu krytycy zarzucają właśnie, że przez swój „Horyzont” pokazuje pazurek, nie pazur – bo jest za spokojnie, za nudno, za grzecznie. I ja ich z tego miejsca serdecznie pozdrawiam, bo chyba ciężko jest żyć, kiedy się nie widzi, że ktoś tym pazurkiem właśnie porysował Ci twarz.

MAŁECKI. MANIEK MAŁECKI

Zacznijmy jednak od bohaterów, z których najgłówniejszym jest Maniek. Nie wiem, jak Wy, ale ja, jak słyszę imię Maniek, to od razu widzę duże łapska, tanie chipsy i słabość do picia ciepłej wódki. Zmiksujcie to jeszcze z PTSD, czyli zespołem stresu pourazowego, i faktycznie – wyjdzie Wam Maniek Małecki jak nic. Gość, dla którego dzień mógłby skończyć się zaraz po tym, jak się właściwie zacznie i który potrafi wyskoczyć przez okno, byle nie spojrzeć w oczy swojego własnego siostrzeńca. Maniek ma bowiem ten problem, że wrócił z wojny żywy. I w sumie popełniłby już jakieś samobójstwo, ale powstrzymuje go przed nim fakt, że jego rodzicom, siostrze i kumplowi byłoby wtedy przykro. Żyje więc dalej, nosząc tę wojnę w środku i używając jednego z najpiękniejszych i najbardziej dramatycznych zdań, które docenią wszyscy, mający na psychice podobą zadrę.

To niemożliwe, ale istnieje jakieś później.

Istnieje, choć przecież nie powinno. Bo tak by było łatwiej i tak by wypadało.

TY TEŻ CHCIAŁEŚ BYĆ CHŁOPCEM Z BRONIĄ W RĘKU?

Małecki – Jakub, nie Maniek – pięknie pokazuje nam, jak rażąca może być siła marzenia. Oto Maniek marzył przecież o byciu żołnierzem. Nie policjantem, strażakiem, rockmanem. Żołnierzem. Chciał robić to, co robili ulubieni bohaterowie z filmów. I zaczął to robić. Jako żołnierz mógł strzelać z prawdziwej broni, ba – jako saper mógł też rozbrajać pociski i rozwalać najróżniejsze rzeczy i jeszcze mu za to płacili. Jak sam przyznaje – dzieciak we mnie podskakiwał i tańczył z radości.

Teraz tego dzieciaka już nie ma. Maniek wrócił z wojny, ma 36 lat, mieszka na niespełna 20 metrach kwadratowych, które w bardziej cywilizowanych warunkach powinny robić człowiekowi co najwyżej za piwniczkę na wino. Do tego mieszka tam z żółwiem, przywiezionym z Afganistanu. Głaskanie go po tej twardej skorupie też jest tutaj wymowne. Wymowne, choć człowiek przez cały czas trwania powieści czuje, że z chęcią by tego Mańka przytulił. Pogłaskał po tym przeoranym bliznami ciele, przeczesał ręką włosy. Powiedział: Maniek, jest dobrze. Przy wzajemnej zgodzie na to nieszkodliwe kłamstwo, bo przecież wiadomo, że z taką przeszłością dobrze to już nigdy nie będzie.

ZUZA, TA DRUGA

Od tulenia Maniek ma jednak Zuzę. To znaczy: mógłby mieć, gdyby się wreszcie ogarnął. Zuza to sąsiadka, która słucha takiej samej muzyki, choć lubi nieco inne chipsy. Niby pracuje w korporacji i ma względnie poukładane życie, ale ewidentnie też się czuje przegrywem. Matka zmarła, ojciec obecny nieprzytomny (czyli typowy polski ojciec, znany z tego, że jest), do tego na stanie jeszcze babcia, której lekko odwala. To znaczy: babcia myli Zuzę z jej mamą i zaczyna snuć dziwne opowieści o mężczyźnie, którego mama kochała. No sorry, ale jak to kochała? Kogo kochała? Kim był? I dlaczego zaraz po niej zginął? Zuza postanawia się tego dowiedzieć, udając przed tracącą kontakt z rzeczywistością babcią, że jest… swoją własną matką.

Zuzę i Mańka łączy to, co w takich okolicznościach wydaje się najodpowiedniejsze, to jest: wódka. Żadne tam kredyty, domy, dzieci, nawet nie dobry seks. To by dawało nadzieję, tworzyło więzi, budowało poczucie bezpieczeństwa. Zamiast tego jest wódka. Wspólne wieczory, spędzone na kanapie, ograniczające się do rozmów i picia. Niby nic, a jednak dla Zuzy i Mańka jakby wszystko. I powiem Wam, że ta para rzeczywiście tu chwyta. To, jak bardzo on chciałby odciąć się od przeszłości i jak bardzo ona w nią wsiąka. Oraz to, że każde z nich nosi swoje własne blizny, chociaż reklamy w telewizji sugerowałyby, że prawdziwe życie wcale tak nie wygląda.

WIĘC DA SIĘ UCZŁOWIECZYĆ WOJNĘ 

To, że oboje żyją zawieszeni w tym, co już minione, to jedno. Ale to, jak w tym żyją, to drugie. Dla Mańka wszystkie karty zostały już odkryte. Zuza swoje ma dopiero odkrywać. A później – także i te Mańka, bo przecież musi dowiedzieć się, co tam się działo, na tej strasznej wojnie. Dowiedzą się zresztą wszyscy, bo oto Maniek – skuszony wizją zaliczki od wydawcy, która pozwoli mu jakieś pół roku w miarę godnie żyć – zgodził się napisać o Afganistanie książkę. A napisać o nim książkę, to jak każdego dnia przeżywać ten koszmar od nowa. Maniek wstaje więc rano, siada do pisania, nie pisze. I tak dzień za dniem, zanim coś w nim wreszcie zaskoczy.

horyzontNatomiast to, co jest tutaj genialne, to jak Małecki uczłowiecza tę wojnę. Jak bardzo pomija jej sensacyjność, wplatając ją co najwyżej we wzmiankach, a skupiając się jednak na tym, co w niej najbardziej ludzkie. A najbardziej ludzka okazuje się nuda i strach. – Jedną z najbardziej męczących rzeczy na najbardziej bojowej zmianie była nuda – przyznaje Maniek. – Żeby przetrwać w tych warunkach, musieliśmy wypracować sobie bezpieczną rutynę i trzymać się jej bez większych odchyleń. Spać, jeść, nie dać się zabić – wszystko kręciło się wokół tego.

A jeśli strach, to nie tylko ten racjonalny, o życie, ale też irracjonalny, jak ten o niegolone nogi. -Jedna z pielęgniarek powiedziała mi na papierosie, że nigdy nie goliła nóg tak często jak tutaj, na misji. Najbardziej się bała, że jeśli trafi ją rakieta albo podczas wyjazdu zastrzelą ją rebelianci, wszyscy zapamiętają ją później jako tę, co miała nieogolone nogi. I to jest właśnie to. To jest moc opowieści, tak się buduje historie. Ta wojenna codzienność, ta odczarowana rzeczywistość, odarta choć na chwilę z wybuchów, bohaterstwa czy popisów męstwa, uderza tu chyba najmocniej. To, że banda chłopów ekscytuje się kanapkami z konserwą mięsną i majonezem, a jeżdżąc samochodem, wyładowanym minami, puszcza sobie Shakirę, Jennifer Lopez, Christinę Aguilerę. Żadnych boysbandów, żadnego męskiego rocka – tylko kobitki.

„HORYZONT” POKAZUJE, ŻE WOJNA TO LUDZIE

Małecki jasno i dobitnie pokazuje, że w całej opowieści o wojnie wojna interesuje go najmniej. Jak zawsze – interesują go ludzie. I to widać, bo Małecki daje wybrzmieć tu nawet tym mocno drugoplanowym bohaterom. Kumpel Mańka, jego siostra, koledzy z frontu, babcia Zuzy, jej ojciec, nawet ta coraz bardziej zaskakująca już zza grobu matka doczekują się wyrazistych charakterystyk. Krótkich, ale konkretnych, wystarczająco domkniętych. A jeśli ludzie, to także ich miejsce w świecie. Czy raczej brak miejsca. Dla niesamodzielnej już babci Zuzy, której największym marzeniem jest wizyta w kawiarni. Brak miejsca dla kumpla Mańka, który – uciekając przed prawdziwym życiem – całymi dniami gra w gry.

Brak w końcu miejsca dla żołnierzy, wracających z misji, których państwo wysłało na wojnę, a później z niej zwiozło jak nieprzydatny mebel. Żołnierzy, którzy z tej wojny tak naprawdę nie wyjadą już nigdy i którzy nie ogarną życia po Afganistanie. A ci, którzy nie wrócili? Ot, skutki uboczne wyjechania na misję. Każdy Polak przed telewizorem po cichu westchnie, a potem zmieni kanał – jak pisze sam Małecki.

To dlatego „Horyzont” tak boli. Nie przez to, że opowiada o wojnie jako takiej, ale o tym, co robi ona z ludźmi. Ale nie tylko ta wojna Mańka – daleka, afgańska, ale też wojna Zuzy, polegająca na skonfrontowaniu się przeszłością własnej rodziny, wojna – można by rzec – domowa. Małecki standardowo już pisze prozę prostą, konkretną, mocno oczywistą, którą czyta się w dwa, w porywach w trzy wieczory. Ale to właśnie dlatego te jego książki tak mocno dają po uszach. Bo są szczerze, proste, nieprzekombinowane. Bo na jednej stronie płaczesz, kiedy pies trzyma w zębach dziecięcą rączkę, a na drugiej śmiejesz się, kiedy banda dorosłych mężczyzn, przebywających w najczęściej ostrzeliwanej bazie, na najbardziej bojowej ze wszystkich misji w Afganistanie, kłóci się o to, kto ma zabić koguta. I za to ponownie dziękuję. Za ten śmiech i za te łzy, a czasem – śmiech przez łzy.


Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem SQN


Zdjęcie główne: freshidea/fotolia.com
Subscribe
Powiadom o
guest
16 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Olcia

Kupiłam zaraz po tym, jak polecałaś ją na instagramie, wspaniała!

Moniq

Piękna i bolesna, jak to u Małeckiego…

Tomsia

Uwielbiam, jak polecasz książki <3