Odkryłam Grimma na Netflixie, czyli moje serialowe guilty pleasure

Są takie rzeczy, które sprawiają nam dziką przyjemność, a o których jednak nie chcemy mówić nikomu innemu. Bo się wstydzimy, bo tak nie wypada, bo wiemy, że narobilibyśmy tym sobie obciachu. To guilty pleasure – z angielskiego grzeszna przyjemność czy przyjemność skrywana. Nie podejrzewałam się o żadną, dopóki na Netflixie nie kliknęłam w zadziwiająco mało atrakcyjną miniaturę serialu, przyciągającą jednak wielkim napisem „Grimm”. I tak przepadłam. Pozdrawiam Was z poziomu 4 sezonu i 12. odcinka, gdzie każdy sezon takich odcinków ma 22.

A że nieustannie polecam Wam tu fajne filmy, książki i rzeczy, uznałam, że byłoby nieuczciwie, gdybym zataiła przed Wami swoją słabość do Grimma. Paweł co prawda uważa to za szczyt obciachu, ale ja mam autentyczną słabość do tego serialu i właściwie nie ma dnia, żebym nie zobaczyła tych 20-30 minut, chociażby do obiadu. I dlatego niżej przed Wami 10 powodów, dla których kocham go oglądać – kto wie, może też tak przepadniecie? ;-)


DLACZEGO GRIMM 

TAK BARDZO MNIE WCIĄGNĄŁ?


1. BO MAM SŁABOŚĆ DO BAŚNI BRACI GRIMM

Nie wiem, czy wiecie, ale baśnie braci Grimm mają specjalne miejsce w moim serduszku. I do tego stopnia, że… pisałam o nich pracę magisterską. Co to była za frajda! Te wszystkie obrzędy, zaczarowania i wskrzeszenia. Rozczłonkowane ciała, rytuały przejścia, zakazane przestrzenie i system nagród i kar, z których kary realizowane były z nadzwyczaj nieludzką przyjemnością. Bo tak, baśnie braci Grimm w swojej pierwotnej, właściwej postaci, różnią się bardzo od tego, co obecnie znajdziecie w księgarni. I wierzcie mi, że ostatnią rzeczą, jaką byście z nimi zrobili, byłoby przeczytanie ich własnym dzieciom.

Jak to się ma do serialu, puszczanego obecnie na Netflixie? O, nawet sobie nie wyobrażacie! Główny bohater, Nick, jest potomkiem Grimmów, czyli… łowców potworów. Bo tak, po Ziemi chodzą potwory. Niby w ludzkiej postaci, tylko od czasu do czasu zdradzające swoje prawdziwe oblicze. Co więcej, każdy odcinek zaczyna się od cytatu z baśni, a niektóre z nich zawierają dosłownie przeniesione motywy stamtąd. Jak choćby ten o macosze i złych córkach, wilku i trzech świnkach czy koralikach, rozrzucanych po ziemi, byle znaleźć później drogę do domu. Dla fana baśni – rozkosz!

grimm serial


2. BO WRESZCIE AKCJA JAKIEGOŚ SERIALU DZIEJE SIĘ NIGDZIE

Żeby nie było – kochałam „Policjantów z Miami” i szanuję „CSI: Kryminalne zagadki Nowego Jorku”, ale marzył mi serial, który byłby bliżej ludzi. W żadnym z tych fancy miast, które człowiek ogląda na widokówkach, ani też w zapadłej mieścinie, o której nikt nigdy nie słyszał. No i proszę – mamy tu Portland. Do tego Nick jest policjantem i jest absolutnie zwyczajny. No, poza tym, że to Grimm, ale o tym dowiaduje się stosunkowo późno. Bo właśnie – bycia Grimmem nie da się nauczyć, z tym się trzeba urodzić. Sęk w tym, że ta cecha ujawnia się w różnym wieku i w różnych okolicznościach. Cóż, jak jesteś gliną, to i tak masz w życiu pod górkę. Ale jak do tego widzisz jeszcze dookoła potwory, do tego w takim niepozornym Portland, to dociera do Ciebie, że jednak nigdzie nie jest bezpiecznie. Czyli trochę tak, jak z naszym „Ojcem Mateuszem” i pełnym rzezimieszków Sandomierzem :D

grimm


3. BO TEN SERIAL NIE UDAJE AMBITNIEJSZEGO NIŻ JEST

No nie czarujmy się. Tutejsze zabójstwa odstają nieco od ogólnie przyjętej normy, a jednak mało kogo to dziwi. Ludzie z wybuchającymi brzuchami, znajdowani na gałęziach na drzewie? Spoko. Zwęglone na popiół ciała, jakby walnęło w nie naraz ze 100 piorunów? Spoko. Napad na ciężarną z wyssaniem jej płynu owodniowego w roli głównej? Też spoko. Generalnie, każda tutejsza zbrodnia nadawałaby się dla ekipy z Archiwum X, ale i tak przez większość odcinków tutejsi policjanci zostają niewzruszeni. Jedynie najbliżsi współpracownicy Nicka zaczynają widywać czasem dziwne rzeczy. I faktycznie, w końcu zostają wtajemniczeni, ale cała reszta żyje sobie jak gdyby nigdy nic. Nawet wtedy, gdy ofiary przestępstw zeznają, że napadł ich wilkołak czy ziejący ogniem smok.

grimm


4. BO NIE PRZESZKADZAJĄ MI SŁABE EFEKTY SPECJALNE

Ale wiecie, takie BARDZO słabe. Jak pokazałam Pawłowi jeden z odcinków, to śmiał się ze mnie przez kilka tygodni. Niestety, miał w tym dużo racji, bo choć serial najnowszy nie jest (jego początki sięgają 2011 roku), to jednak efekty specjalne ma rodem z poprzedniej epoki. Cały koncept zasadza się zresztą na tym, że Weseny wogują – czyli przechodzą z ludzkiej postaci do tej swojej właściwej, pierwotnej. No i to, jak to jest zrealizowane – oraz jak te potwory niekiedy wyglądają – woła zwyczajnie o pomstę do nieba. Serio: pomysł super, fabuła super, bohaterowie super. A jak widzisz te efekty specjalne, to masz ochotę zapytać jak typowy polski majster, naprawiający coś po innym typowym, polskim majstrze: o panie, a kto to panu tak spie*dolił?

grimm


5. BO NAPRAWDĘ LUBIĘ TYCH BOHATERÓW

Zwykle jest tak, że w serialu lubi się głównego bohatera, ewentualnie jego najbliższych, a reszta to takie zło konieczne: są, bo muszą być. A tutaj każdy z bohaterów jest mega! Jak choćby Monroe, który jest jednym z dobrych Wesenów, czy jego ukochana Rosalie. Super jest też Wu z tymi swoimi minami i nieudanymi żartami, super w końcu zawsze poważny kapitan Renard. Ba, nawet Adalind, czyli zołza nad zołzami i jeden z największych wrogów Nicka, jest super! Właściwie nie trafiła tu się jeszcze postać, przy której człowiek zgrzytałby zębami. Czyli trochę jak z „Przyjaciółmi”, gdzie wszyscy są naprawdę świetnie dobrani.

grimm


6. BO LUBIĘ, KIEDY DOBRO ZWYCIĘŻA

I tutaj znowu możemy wrócić do „Ojca Mateusza”, bo to dokładnie ten sam schemat. Choćby nie wiem, jak źli byli wrogowie głównego bohatera, to on finalnie i tak zawsze zwycięża. Co prawda obaj panowie mają nieco inne metody działania, i kiedy w Sandomierzu leje się co najwyżej mleko po blacie, a w Grimmie to jednak żywo czerwona krew, to przy oglądaniu każdego człowiek wie, że na koniec wszystko skończy się dobrze. No, dobra – trochę mnie przetrzymali, jak bodaj przez trzy odcinki torturowany i zagrożony wizją wbicia na pal był przecudowny Monroe, ale generalnie człowiek i tak zawsze wie, że wszyscy wyjdą z tego bez szwanku. A nawet, jak nie wyjdą, bo znajdzie się jakiś cudowny eliksir, żeby ich ponownie ożywić.

grimm


7. BO KAŻDY ODCINEK JEST O CZYM INNYM

Oczywiście, cała historia jest spójna i najlepiej oglądać po bożemu odcinek po odcinku. Ale fajne jest to, że każda z historii przynosi zupełnie nowe wątki. Zawsze zaczyna się od czegoś złego – porwania, napaści, kradzieży, morderstwa. I cały odcinek (czasem dwa lub więcej) poświęcony jest rozwiązaniu zagadki. Czyli dojściu do tego, z jakim Wesenem mamy do czynienia, pod jakim kryje się nazwiskiem, dlaczego robi to, co robi i jak go tak właściwie pokonać. Bo niektóre Weseny są łagodne z natury albo całkiem zwyczajne do uśmiercenia, a inne to niestety wyższa szkoła jazdy. Ale nie będę Wam psuć radości z oglądania.

adalind


8. BO LUBIĘ NIEOCZYWISTE FABUŁY 

Jest taki inny serial – „Doctor Who”. Kojarzycie może? Nie wiem, jakim cudem nie odkryłam go wcześniej, ale jak tylko Paweł pokazał mi pierwsze odcinki, absolutnie przepadłam. I to do tego stopnia, że po jednym z doktorów (spoiler: tak, było ich trochę)… płakałam! Tam też każdy odcinek był zupełnie odjechany i pokazywał zupełnie inne epoki, miejsca czy światy. Tutaj co prawda nie podróżujemy ani w czasie, ani w przestrzeni, ale i tak dostajemy naprawdę fajnie pomyślane uniwersum, w które nagle razem z Nickiem zostajemy wpleceni. Pikanterii dodaje fakt, że cały ich rodowód jest niemiecki i niemieckie są także ich nazwy. Blutbad, Fuchsbau, Siegbarst, Bauernschwein – to tylko niektóre z tutejszych „gatunków”. A co jeden, to bardziej urodziwy.

grimm


9. BO ŻYCIE JEST ZA KRÓTKIE, ŻEBY OGLĄDAĆ TYLKO MODNE SERIALE

Nie oglądałam „Gry o tron”, kiedy to było modne. Nie oglądałam też takich hitów jak „Orange is new black”, „Opowieść podręcznej” czy „Breaking bad”. Jakoś tak strasznie zniechęcała mnie ta machina marketingowa, jaką wokół nich rozkręcono, że zwyczajnie nie chciało mi się odpalać choćby odcinka. Tak, wiem, jak się interesuje kulturą, to są rzeczy, które wypadałoby znać. Więc tak, znam – na tyle, na ile muszę. Natomiast kompletnie nie interesuje mnie oglądanie miesiącami seriali tylko dlatego, że wszyscy tak robią, bo są aktualnie modne. Owszem, mam świadomość tego, że „Grimm” to nie jest nic ambitnego. Owszem, czas, który mu poświęcam, mogłabym poświęcić na coś innego. Ale to moje życie i moje przyjemności. Jak ktoś woli w tym czasie poczytać Tołstoja albo posłuchać Bacha – spoko, jego sprawa.

grimm recenzja


10. BO KAPITAN RENARD

No co tu dużo mówić:

grimm
Zdjęcia: imdb.com

Subscribe
Powiadom o
guest
17 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz

Swoją przygodę z Netflixem zacząłem właśnie od tej pozycji? byłem przez pewien czas maniakiem tego serialu… A jego finał….! Zazdroszczę Tobie tej przygody ?
BTW również było mi ciężko mówić znajomym co aktualnie oglądam ?

Sylwester Broka

Oglądałem, skonczyłem przed 10 października, i bez namysłu stwierdzam ze swietny serial dobrze grane role, nie jak jakiś bubel nisko budżetowy, szkoda mi tylko ze nie ma kolejnych sezonów

Magdalena Grumuła

Ma być. Tylko, że główna rolę będzie grała kobieta. Jakiś czas temu było głośno o tym. No i niestety pewnie nie zobaczymy zbyt wielu obecnych aktorow

Ewelina

Kocham ten serial, pochwalę sie nawet, ze jestem posiadaczka tatuazu nawiązującego do moich ulubionych postaci. Niesamowicie mnie ucieszyl ten artykuł! Polecam go każdemu mojemu znajomemu i są nim równie zachwyceni. Jest to jeden z tych nielicznych seriali gdzie z sezonu na sezon jest coraz ciekawiej ?