Cały ten (dziki) seks. I rzeczy, o które nie śmiałbyś pytać

Możemy być sobie cnotliwi i pruderyjni. Z wypiekami na twarzy podczytywać „Pięćdziesiąt twarzy Greya” albo ukradkiem rezerwować bilety na film. Możemy w końcu prowadzić naprawdę intensywne życie towarzyskie, w którym nie sposób narzekać na brak okazji, pomysłów, pozycji i partnerów. Ale nie oszukujmy się – nasz seks, to żaden seks. Lista prawdziwych atrakcji otwiera się dopiero w świecie zwierząt. Tam dopiero mamy bogaty przekrój zjawisk – od zupełnie naturalnej i oczywistej dla obydwu stron prostytucji, przez seksualne morderstwa i oszustwa, aż po… ratowanie swojego życia poprzez udawanie trupa. Brzmi dziwnie?

No to zapnijcie pasy, bo tutaj akcja się dopiero rozkręca. A w roli prowadzącej – dr Carin Bondar. Gwiazda TED-a i Discovery Channel, uznana i genialna biolożka, której wiedza wspaniale komponuje się z nieprzeciętnym poczuciem humoru, a teraz też – autorka świetnej książki o obiecującym tytule „Dziki seks”.

PRZEKUPNE DAMY, PODSTĘPNI ŁOTRZYKOWIE

Jak już na starcie zauważa autorka, prawdopodobnie większość z nas spędza znaczną część wolnego czasu na uprawianiu seksu albo chociaż… na myśleniu o nim. Podobnie mają i zwierzęta, których życie niemal w każdym aspekcie właśnie seksowi zostało podporządkowane. Jedzenie, sen, a nawet unikanie śmierci – to wszystko okazuje się tam istotne tylko dlatego, że umożliwia… seks. Co jednak zrobić ma biedny samiec, kiedy samica bywa dość oporna? Okazuje się, że może zachować się jak typowy facet w walentynki i obsypać ją jeśli nie bukietem róż, to może choć wyrafinowanym prezentem.

dziki seksA prezentem tym może być wszystko: od upolowanych ofiar, aż po wydzieliny z gruczołów. Od wody, aż po części jego własnego ciała. Prezent okazuje się jednak tym lepszy, im dłużej można go… jeść. Ogólna koncepcja kryjąca się za tymi podarunkami jest bowiem taka, żeby dać samicy coś do roboty – tak, by samiec miał czas zająć się kopulacją. No i rachunek okazuje się prosty: im dłużej ona je, tym on ma więcej czasu, by jego nasienie dotarło do jej układu rozrodczego i zwiększyło szanse na szczęśliwe spłodzenie potomstwa.

Co więcej, bywają nawet tak sprytne rodzaje pająka, że zamiast wręczyć samicy upolowaną ofiarę, najpierw ciasno owijają ją swoją nicią. I nie, nie chodzi o estetyczne opakowanie – chodzi o czas, jaki bidula poświęci na jego otwieranie.

I na tym bynajmniej nie koniec oszustwa! Nawet 30 procent samców nie zadaje sobie bowiem trudu znalezienia wysokojakościowego prezentu – część z nich przynosi byle atrapy – bezwartościowe szkielety, kawałki roślin – cokolwiek, co da się owinąć w pajęczynę i wystarczająco długo będzie ten prezent udawać. Zanim samica zorientuje się, że padła ofiarą zasadzki, zwykle jest już… po seksualnym akcie. Ba, zdarzają się też panowie, którzy – choć przynoszą pełnowartościowe podarki – to zaraz po wszystkim wyrywają je swoim kobietom i idą z nimi dalej w świat. I jak, wciąż myślicie, że prostytucja ma się dobrze tylko w świecie ludzi i że tylko tu występują męskie osobniki tak podłe moralnie?

GWAŁT NA PINGWINIE I SFINGOWANA ŚMIERĆ

Woody Allen powiedział kiedyś piękną rzecz. A mianowicie, „żeby nie krytykować masturbacji, bo to seks z kimś, kogo się kocha”. No i okazuje się, że nie tylko ludziom często zdarza się kochać samych siebie. Zwłaszcza naczelne masturbują się często i wytrwale, wykształciwszy całą gamę technik: od prostego pobudzania genitaliów własną dłonią, aż po korzystanie z gałązek, liści, ździebeł trawy i innych przedmiotów. Mają tak choćby szympansy, bonobo, pawiany, orangutany czy makaki. Niestety, zdarza się, że w miejsce gadżetu seksualnego ktoś weźmie przypadkiem… całkiem żywą żabę.

Chromodoris reticulata

Ślimak morski, fot. Bernard Dupont/CC 2.0/Wikipedia

Historia nie jest bynajmniej zmyślona – miała miejsce w zoo w Honolulu, gdzie samiec szympansa jako zabawki seksualnej użył żaby, którą zabił, wielokrotnie wpychając ją na swój członek. Pomyślicie, że to okrutne? To teraz wyobraźcie sobie (albo lepiej nie), jak mało szczęścia mają też pingwiny królewskie, mieszkające na Antarktydzie. Tam już kilkukrotnie udokumentowano akty wymuszenia seksualnego, jakiego dopuszczały się na nich… uchatki arktyczne. Biedne, spoczywające pod ich ciężarem pingwiny nie mają w tym temacie nigdy nic do gadania – ot, tak działa w świecie zwierząt seks międzygatunkowy.

Jeśli myślicie jednak, że to jest już jakieś maksimum okrucieństwa, to za doktor Bondar podrzucę Wam jeszcze inne przykłady. Jak choćby rytuał godowy pewnego morskiego ślimaka, który ma… jednorazowego penisa. Takiego, wyrzucanego tuż po użyciu. Ale nie martwcie się – w ciągu doby jego penis odrasta, a świeżo okaleczony samiec możne znów oddawać się seksualnym igraszkom.

ZŁE STOKROTKI CZY WYBITNI GAMONIE?

Zdarza się jednak, że samce swoje członki tracą bezpowrotnie – jak na przykład wtedy, kiedy chcą uniemożliwić kolejnym samcom akty seksualne z dopiero co zapłodnioną partnerką. Tak, dobrze to rozumiecie – aby zapobiec dalszej kopulacji, odrywają sobie własne narządy płciowe, pozostawiając je w narządach płciowych swoich kobiet. Ale są też gatunki, które mają jeszcze gorzej – bo na przykład padają ofiarą kanibalizmu seksualnego i wiedzą, że zaraz po seksie z rąk partnerki czeka ich rychły zgon. Pocieszający natomiast jest fakt, że część samców nauczyła się sobie z tym radzić – jak na przykład pająk darownik przedziwny, któremu zdarza się… sfingować własną śmierć. I to jest dopiero szczyt wyrafinowania – udawać trupa, byle załapać się na seks.

Darownik przedziwny

Darownik przedziwny, fot. AngMoKio/CC 2.5/Wikipedia

Ktoś powie zaraz, że w świecie zwierząt istnieją więc prawdziwi geniusze – pełna zgoda, jeśli pamiętać tylko o tym, że trafiają się też wybitni gamonie. Jak na przykład samce niektórych stawonogów, które marnują swoje wysiłki na organizmy, niebędące nawet zwierzętami. A w roli oszustów występują tu członkowie rodziny storczykowatych, irysy, a nawet… tak niewinnie wyglądające stokrotki! Ktoś z Was może pewnie zapytać: jak można aż tak się pomylić? To ja Wam powiem, że są samce, które mylą się tak nie raz. Jak na przykład błonkoskrzydłe, które po dwudziestu czterech godzinach zapominają, że orchidee czy stokrotki to niezbyt wybitne partnerki seksualne. To się nazywa amnezja, co?

Ciekawie bawią się także różne gatunki płazińców, które do perfekcji opanowały rytuał szermierki… penisów. Tak, tak, dobrze czytacie. To taki rytuał godowy, kiedy staje naprzeciwko siebie dwóch osobników i wygrywa ten, któremu jako pierwszemu uda się przeciwnika dźgnąć. Jak obrazowo przedstawia nam to autorka: „Wyobraźmy sobie scenę ze starego westernu, kiedy dwóch kowbojów staje naprzeciwko siebie z wyciągniętymi rewolwerami – tyle, że tutaj są to penisy w erekcji”. No i jak, poczuliście się już niczym w kinie? Bo dla mnie to nie jest jedna ze scen, przy których chciałoby się mieć popcorn i spokojnie go sobie jeść.

IM BARDZIEJ MAKABRYCZNIE, TYM LEPIEJ

Jeśli zastanawiacie się teraz, kto może pisać w ogóle takie książki, to odpowiem Wam krótko: wyłącznie pasjonat. „Dziki seks” nie miałby szans powodzenia, gdyby został napisany suchym, typowo akademickim językiem. Nie byłby nawet w połowie tak udany, gdyby jego autorem był nudny profesor bez krzty humoru i zwykłego, pisarskiego polotu. Na szczęście autorką jest Carin Bondar – kobieta, która nie tylko wiedzę posiadła, ale i fantastycznie umie ją dzisiaj przekazywać. I od której aż bije autentyczna pasja (nie oszukujmy się – kto inny nazwałby fascynującymi opowieści o… obojnaczej kopulacji dżdżownic?).

koala

Koala, fot. Adolf/CC 4.0/Wikipedia

Wszystko to sprawia, że „Dziki seks” czyta się z naprawdę dziką przyjemnością. To solidna dawka przykładów i faktów, opatrzona liczącą aż 56 stron bibliografią i poświęconym laikom słowniczkiem trudnych pojęć. Natomiast najważniejsze jest to, jak zostało to napisane: lekko, ale w oparciu o twardą analizę. Merytorycznie, ale z dowcipem. Spójrzcie tylko na przykłady tytułów poszczególnych rozdziałów: „Mili faceci kończą ostatni”, „Kiedy chłopak jest też dziewczyną”, „Zmęczone starsze panie i lubieżni starcy”, „Pięćdziesiąt twarzy BDSM”. Gdyby wszyscy potrafili w ten sposób popularyzować nam dzisiaj naukę!

Dlatego „Dziki seks” wszystkim Wam dzisiaj polecam – jako książkę ciekawą i zupełnie inną. Dowiecie się z niej zapewne całkiem nieprzydatnych, ale jakże ciekawych za to rzeczy. Jak na przykład: dlaczego tak trudno rozpoznać płeć cętkowanej hieny? Po co roślinie seks ze zwierzętami? Skąd kury wiedzą, które kury są z nimi spokrewnione, a które nie? I dlaczego to właśnie koale można by pokazywać na plakatach, przestrzegających przed chorobą weneryczną? Z tą książką jest więc trochę jak ze „Sztuką kochania” Michaliny Wisłockiej – pada w niej tona odpowiedzi, nawet jeśli wstydzilibyście się już samych pytań.


Wpis powstał we współpracy z wydawnictwem Znak


foto główne: Pauchi/fotolia.com

Subscribe
Powiadom o
guest
8 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
PiotrEKOITALIA

Jak zawsze super tekst. Czasem zastanawiam się czy te recenzje nie są lepsze od książek.
A przy okazji tyle polubień i udostępnień i ani, ani jednego komentarza? :)

PiotrEKOITALIA

Jest co komentować. Twój wpis. Zgoda z częścią każdego z nas, czyli lenistwem.
Pozdrawiam

Iwona Przybyłek

Chcę! Muszę mieć! Gdzie moja wypłata? :)

Beata Redzimska

A ja się Asiu zastanawiałam skąd Ty takie czasami mrożące krew w żyłach ciekawostki na temat życia seksualnego zwierząt wygrzebałas. Ach ten oderwany członek, by zablokował dostęp do samicy. Podziałało mi na wyobraźnię. A ja pamiętam jak do mojej kotki Petroneli przychodził kocur z drugiegi końca ulicy. Filip mu było na imię. Wysiadywał pod naszym oknem, nucił jakieś serenady, a ja myślałam, jaki on romantyczny. A to przyziemne dla zwierzęcego seksu…… Pozdrawiam serdecznie Beata