Na zdj. kadr z filmu „Bruce Wszechmogący”, reż. Tom Shadyac
I wtedy Ben znów zawył donośnie i beznadziejnie. To był tylko dźwięk, nic innego. A może wieczność i niesprawiedliwość, i smutek, które dzięki odpowiedniej koniunkcji planet stały się na moment słyszalne.
William Faulkner, „Wściekłość i wrzask”
Nie będę pisać o korzyściach, płynących z uczestnictwa w BFG, bo pewnie zrobią to inni. Tutaj z kolei znajdziecie pigułę z trzech najlepszych wystąpień z całej imprezy. Tym natomiast, co mnie poruszyło najmocniej, i o czym Wam dzisiaj napiszę, było niebezpieczne zbliżenie blogowania do dziennikarstwa. Tak, ja także zgadzam się z opinią, że granica pomiędzy nimi jest cienka. Że dobry bloger musi mieć dobry warsztat, i tak dalej, i tak dalej. Natomiast podczas jednego z wystąpień padło sformułowanie, że bloger powinien KREOWAĆ newsy. No więc, z całym szacunkiem dla prelegentów, ale: NIE. Newsów się nie kreuje. Newsy tworzy się na podstawie wydarzeń, które bloger może opisać, skomentować albo wytatuować sobie cyrylicą na jednym z pośladków, ale nie może ich sobie wymyślić.
Tymczasem pani ze sceny, chwaląca się siedemnastoma bodaj latami dziennikarskiej kariery, przytoczyła historię z pewnej redakcji, która to postanowiła wykreować newsa na temat dziecka Małgorzaty Kożuchowskiej. Poród jak poród, o tym napisali już wszyscy. No ale news na temat dziecka być musi. Jak zatem dziennikarze postanowili sobie z tym poradzić? Wymyślając imię dla dziecka. Bo skoro Kożuchowska obnosi się ze swoją wiarą, to może niekoniecznie nazwie dziecko Jan Paweł II, ale Karol, na przykład, już tak.
I wtedy, nie czekając końca, zebrałam szczękę z podłogi i wyszłam coś zjeść.
A to dlatego, że moment, w którym blogowanie zniży się do tego poziomu, będzie pewnie momentem, w którym z niego zrezygnuję – tak, jak zrezygnowałam z pracy w tradycyjnych mediach. Bloger nie jest hieną, która żeruje na czytelniku, korzysta z jego ufności i wiarygodności i pisze mu, że jakaś knajpa podaje najlepsze burgery rybne na świecie, podczas gdy spomiędzy zębów można wyciągać później kawałki zmielonego kutra. Nie zmyśla i nie kłamie, bo nie ma w tym interesu. Nie jestem dziennikarzem, którego praca wisi na włosku, bo sprzedaż tytułu leci na łeb, na szyję. Nie ma w końcu nad sobą szefa idioty, który każe mu kreować informacje z dupy i jeszcze własnym nazwiskiem się pod tym podpisać.
Jeżeli zatem chcemy mówić blogerom, że powinni garściami korzystać z warsztatu dziennikarza, to niech będą to wartościowe rzeczy. Niech będzie to poprawność językowa, merytoryczne podejście do tematu, umiejętność konstruowania tekstów, dobierania im chwytliwych tytułów i to, czego tradycyjnym mediom coraz bardziej brakuje, a co w starych, dobrych czasach było podstawą ich pracy, czyli RZETELNOŚĆ.
A spekulacje, zmyślanie i naginanie rzeczywistości dla własnych potrzeb zostawmy dziennikarzom, którzy w tej roli od lat odnajdują się wyśmienicie. Przy odrobinie szczęścia, może jeszcze z etatami, ale już raczej bez twarzy.
Amen!
Zwiałyśmy na ten obiad, a teraz to jestem ciekawa, co jeszcze wymyślili na koniec.
Oglądałam tę prelekcję i trochę inaczej odebrałam radę pani prelegentki. Mam nawet wrażenie, że wielu blogerów już dawno ten trik stosuje. Kreowanie newsa nie jako wymyślanie nieprawdziwych historii a tworzenie chwytliwego tytułu czy lead’a. Co do reszty masz oczywiście rację. Pozdrawiam :)
Tylko że slajd mówił: kreuj newsy. Nie tytuły, nie leady. Newsy. A nawet, jeśli jesteśmy przy tytułach, to rzucenie czegoś w stylu „Znamy imię dziecka aktorki” czy „Wiemy, jak nazwie dziecko” nadal uważam za przegięcie. To nie jest chwytliwy tytuł, tylko tytuł-kłamstwo. Pewnie, że można skonstruować tytuł tak, żeby był chwytliwy i lekko mylący, ale musi to wtedy być oparte na jakimś fajnym koncepcie, a nie na kłamstwie czy zmyśleniu. Ale to dobrze, że niektórym się podobało i zostali do końca. Dzięki temu my mniej czekałyśmy w kolejce po obiad. ;)))
Ja bym została do końca, ponieważ kusiłoby mnie zadanie pytania: „czy pani wie, do czego pani namawia i jak się pani w tym namawianiem do kłamania czuje” :). Chociaż z drugiej strony to ja się boję wyrywać z pytaniami w tłumie, więc pewnie bym jednak zmilkła i wyszła. Czytam za mało blogerów by wiedzieć, czy już kreują newsy. Ale pewnie niektórzy kreują. Tak sobie pomyślałam właśnie o różnicach między dziennikarzami i blogerami. Nad dziennikarzem ciąży coś co się nazywa kodeksem etyki dziennikarskiej, a no i jeszcze prawo prasowe, i jak robią takie złe rzeczy to łamią pisane zasady. Świadomie (albo… Czytaj więcej »
wydaje mi się, że tu powinien działać przede wszystkim mózg. na zasadzie: mam wybór, wiem, że to jest złe, więc tego nie robię. to kwestia też wyczucia, wrażliwości, podejścia do czytelnika. jeżeli go szanuję i chcę, żeby został na dłużej, to nie zmyślam i nie kreuję. kreować to można trendy, a nie fakty. za to dziennikarz jest w tej przykrej sytuacji, że coś musi. że ktoś mu coś każe. to może być jakieś tam usprawiedliwienie. i właśnie z tego samego względu dla blogera w tym usprawiedliwienia nie widzę. nie zakładałabym chomąta na tę wolność, którą mamy. raczej dawała pstryczka w… Czytaj więcej »
Ja myślę, że niektórzy nie tyle nie potrafią korzystać z tej wolności, co korzystają z niej w wątpliwy etycznie sposób. I nie widzą w tym nic złego. Bo blogerowi wolno. Dziennikarz rzeczywiście czasem musi, potem bywa, że miewa nawet moralnego kaca. Za chomątem tak naprawdę nie jestem, chyba zresztą jakiś czas temu jakaś grupa blogerów chciała coś tam uregulować, narzucić coś innym, mieć monopol na słuszność i zasady (już nie pamiętam kto i jak, może ktoś tu lepiej pamięta i przypomni?), no i nie wyszło. Może po prostu częściej powinno się krytykować takie wątpliwe pomysły. Za co Tobie chwała.
Chodzi Ci o Polskie Stowarzyszenie Blogerów i Vlogerów (PSBV)? To chyba działa nadal, choć nie wiem za bardzo, jak. Nie kojarzę też wielkich nadużyć ze strony blogerów (no, może poza tą najnowszą akcją Maff), to raczej dziennikarze są tu zagrożeniem, bo coraz częściej – wywalani na pysk z redakcji albo dobrowolnie z takiej pracy rezygnujący – zakładają blogi i przenoszą na nie te paskudne nawyki (nie wiedzieć po co).
Tak, to było to Stowarzyszenie. Pamięć blogerska jest jednak krótka.
Może ja tracę wiarę w Bloga przed wszystkimi po prostu i ciemno widzę przyszłość. Jesli takie nauki będą płynąć do blogerów, jak te przez ciebie wspomniane, szczególnie do blogerów młodych, głupich i nieświadomych, to tym gorzej. Ale może za czarno widzę:)
Pewnie niektórym się podobało, zgadza się. Nie napisałam, że należę do tej grupy. I też zmroził mnie przykład tekstu o Kożuchowskiej. A sama rada na miarę naszych czasów, niestety. Co do prelekcji, oglądałam ją z własnej prywatnej kanapy i też nie musiałam stać w kolejce po obiad :))
Najlepiej! ;))