Manolo Blahnik i czarne szpilki. Na wybieg albo do łóżka

Na zdj. kadr z filmu „Seks w wielkim mieście”, reż. Michael Patrick King

Los samotnej kobiety nie jest łatwy… Dlatego każda powinna mieć wyjątkowe buty, żeby radośniej kroczyć przez życie.

Carrie Bradshaw, „Seks w wielkim mieście”

Cześć! Dzisiaj szał ciał i ogólnie niedziela. A jak niedziela, to trzeba wystroić się do kościoła albo na spacer z psem. Ale co, jeśli ani jedno, ani drugie, niespecjalnie nam grozi? Cóż, to jeszcze nie powód, żeby wyglądać źle.

Nie jestem snobem, bo i nie mam do tego warunków. Nie mieszkam w willi na styl Carringtona i nie zażywam kąpieli w wannie z kozim mlekiem (swoją drogą, to dopiero musi być smród). Ale na punkcie butów mam fioła. Nie, nie wszystkich. Zwykle noszę to, w czym kobieta wygląda niezdarnie, ale może spokojnie przemierzać świat. Bo odciski nie grożą i jak się buty zedrą, to zbytnio nie będzie nam żal.

Ale mam jedną parę, którą głaszczę czulej niż kota. Piękne, czarne szpilki, w których ledwo potrafię stać. Iść też w nich ledwo potrafię. Widok to raczej przykry, toteż oszczędzam go sobie, jak i również bliskim. Mimo to, gdybym miała zrobić listę dziesięciu rzeczy, które zabrałabym ze sobą gdzieś na bezludną wyspę, spokojnie znalazłyby się w pierwszej trójce (chociaż, hm. mógłby zniszczyć je piach). Moje Manole. Za – bagatela – jakieś siedemset dolców.

I teraz wyjdzie, że jestem burżuj i cham. A wcale nie, bo buty wygrałam. Wiem, że to odbiera splendoru i pewnie wszyscy teraz robią a pfff (przestrzegam tych, którzy piją kawę – można tak opluć monitor albo na przykład touchpada). To co, że mam je z darmoszki? Tak też można spełniać marzenia. Spytacie: jak można marzyć o butach? No, można. Jeśli wychowywało się na „Seksie w wielkim mieście” i chłonęło tamten przepych jak gąbka.

Dlatego, kiedy zobaczyłam konkurs, nie było opcji, żeby ich jakoś nie wygrać. Trochę szczęścia, trochę pomysłu, i są. I nie muszę pokazywać ich na lewo i prawo, żeby czuć się królową. Bo nic tak nie poprawia humoru, jak zerknięcie do małego, białego pudełka i jedno spojrzenie na buty. A raczej na ich cudowną moc, którą serial mi wpajał przez lata.

Jest taki fajny cytat z człowieka, który nazywał się Francis C. Rooney i był prezesem Melville Corporation (amerykańskiej firmy sprzedającej buty, czyli coś jak Al Bundy, tylko z większym rozmachem):

Ludzie nie kupują już butów tylko po to, aby mieć sucho i ciepło w stopy. Kupują zaś to, co pozwala im czuć się męsko, kobieco, silnie, oryginalnie, młodo, czarująco. Kupowanie butów stało się emocjonalnym przeżyciem. Nasz biznes dzisiaj to sprzedawanie nie tyle samych butów, co emocji.

I to jest to, co udało się takim markom jak Chanel, Louboutin, Michael Kors czy Alexander McQueen. Jak Prada, Vera Wang czy Manolo Blahnik. Sprzedają emocje. Poczucie bycia lepszym, bardziej wartościowym. Piękniejszym, bogatszym, seksownym. Nie da się być szarą myszą z torebką od Louis Vuitton. Nie da nie rzucić na szyję facetowi, który oświadcza się pierścionkiem od Tiffany’ego. Oczywiście, że ktoś powie, że głupie to, próżne, a pieniądze szczęścia nie dają. Ale chętnie wytrę łzy w rękaw trencza Burberry.

Pewnie, że większość z nas nie przywiązuje wagi do marek, bo ani to w Polsce modne, ani nas na to stać. Ale każda kobieta zasługuje na to, żeby mieć chociaż jedną rzecz, która z miejsca poprawi jej humor. Bez względu na to, czy jest to kubek z tygryskiem, najnowsze Ray-Bany czy szklany pilnik z promocji Rossmanna. Marzenia trzeba spełniać – niezależnie od kwot.

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Korektelka

Do listy seriali dodaj jeszcze 'La Femme Nikitę’, ”Mistresses’, 'Suits’ albo 'White collars’ i uwierzę, że mnie adoptowano, rozdzielając od siostry-bliźniaczki ;-)