A pierwsze było tulenie

Część z Was słyszała już pewnie o tym strasznym eksperymencie – to było w latach 60. ubiegłego wieku, a stało za nim pewne amerykańskie małżeństwo o nazwisku Harlow. Pan Harlow postanowił przeprowadzić badanie, które wyjaśniałoby nie tylko warunki tworzenia się więzi między dzieckiem a matką, ale i rzuciłoby nowe światło na istotę odczuwania potrzeby miłości i czułości. A konkretnie – udowodniłoby, że potrzeby te są równie ważne i pierwotne, jak głód, pragnienie czy łaknienie.

Oczywiście, o eksperymencie na ludziach nie mogło być mowy. Dlatego za obiekt do badań posłużyły mu małpki rezusy, które – jeśli spojrzeć na nie z biologicznego punktu widzenia – są do człowieka bardzo podobne. A dlaczego nazwałam ten eksperyment strasznym? Ano dlatego, że aby go przeprowadzić, państwo Harlow rozdzielili małpkę i jej nowo narodzone dziecko, umieszczając je w klatce razem z dwoma sztucznymi modelami małpy. Model pierwszy, druciany, zaopatrzony był w butelkę, zawsze wypełnioną mlekiem – tak, aby młode miało stały dostęp do pożywienia. Model drugi, szmaciany, był milszy w dotyku, ale butelki już pozbawiony.

Jak myślicie, z którym modelem młode spędzało więcej czasu? Okazało się, że małpie dziecko wolało być tulone niż nakarmione. To dlatego z drucianą kukłą spędzało tylko godzinę na dobę, resztę czasu przesiadując w ramionach tej drugiej. Wnioski? Ani pożywienie, ani schronienie nie są w życiu tak ważne, jak potrzeba kontaktu oraz bliskości.


NAJWAŻNIEJSZA JEST CZUŁOŚĆ

Dlaczego Wam o tym dzisiaj piszę? Bo sama nie wyobrażam sobie życia bez bliskości. Bez czułości, obecności drugiej osoby, codziennego tulenia. I robię, co mogę, aby tę potrzebę jak najsilniej zaszczepić i pielęgnować też we własnym dziecku. Dlatego codziennie nosimy się na rękach, bawimy, przytulamy, a w czasie popołudniowych drzemek zasypiamy razem. To wszystko pozwala nam być bliżej, być bardziej. Natomiast nie jestem w stanie być przy Staśku non stop, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. I dlatego od początku dbam o to, aby nigdy nie brakowało mu towarzyszy do tulenia.

Sama jako dziecko miałam masę pluszaków. Pamiętam wielkiego, wyjątkowo mało urodziwego niebieskiego niby-misia (do dziś trudno mi stwierdzić, co to właściwie jest), z wściekło różowymi uszami. Dostałam go od rodziców po tym, jak o mało nie rozpłakałam się w sklepie. To miał być jakiś prezent – urodzinowy albo gwiazdkowy. Poszliśmy z rodzicami do zabawkowego i pozwolili mi wybrać, co tylko zechcę. Dlaczego w takim razie spośród wszystkich ślicznych misiów wybrałam właśnie tamtego? Możecie się śmiać, ale jako kilkulatka chciałam uratować go przed samotnością – zwyczajnie bałam się, że nikt nie przygarnie czegoś równie brzydkiego.

Kiedy dzisiaj o tym piszę, łezka kręci mi się w oku. Ale wiecie, co? Tamta tona miśków, kupowana mi przez rodziców, dziadków, ciocie i koleżanki, dawno już znalazła nowe domy. Część powędrowała do młodszych krewniaków, część prosto do domów dziecka. A ten jeden, niebiesko-różowy stwór wciąż ma się u mnie dobrze. Siedzi sobie na komodzie i z tą swoją wiecznie zmartwioną miną gapi się tak na mnie od jakichś dobrych 20 lat. I pogapi kolejnych 20 albo nawet 40 – bo nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek kiedykolwiek mi go jeszcze zabrał.


JAKA MATKA, TAKI SYN

Wiecie, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Że kiedy przyszła do nas ogromna paczka, wypełniona po brzegi misiami, tylko jeden właściwie do nich nie pasował. Nie, żeby był w jakikolwiek sposób gorszy – po prostu spośród całej gromady szarych i burych pluszaków tylko jeden, jedyny królik był… zielony. Czyli pasował do kumpli jak kwiatek do kożucha. No i teraz uwaga – zgadnijcie, który przytulas z całej gromady od razu stał się dla Staśka tym ulubionym?

Nie wiem, czy wiecie, ale 25 listopada obchodziliśmy Dzień Pluszowego MIsia. I w moim prywatnym odczuciu to naprawdę urocze i ważne święto. Co zrobilibyśmy, gdybyśmy w dzieciństwie w zastępstwie mam nie mieli nikogo do tulenia? Z kim zasypialibyśmy w nocy, kto odpędzałby od nas wszystkie senne demony? Komu opowiadalibyśmy, jak nam minął dzień, komu powierzalibyśmy nasze największe sekrety? Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze był przy mnie taki pluszowy ktoś.

Dlatego jeśli sami macie kogoś do obdarowania – a zbliżają się zarówno Mikołajki, jak i Gwiazdka – to z całego serca polecam Wam zerknąć na przytulanki, jakie w swoim sklepie ma Galeria Bukowski, która przysłała nam te wszystkie cuda. W swoim życiu widziałam już setki zabawek, dziesiątki zaadoptowałam i pokochałam, ale tak mięciutkich i ślicznych osobników jeszcze wśród nich nie było. Dlatego nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że to najpiękniejsze misie w całej Polsce, wręcz stworzone do pokochania i przytulania. I pomyśleć, że pierwszego z kolekcji przysłała mi z okazji narodzin Staśka moja droga Tattwa. 

A skoro już obchodziliśmy to piękne święto, to – jak to przy święcie – niech będą także życzenia. Dużo czułości, Kochani. Żeby nigdy Wam jej nie brakło i żeby nie trafiały Wam się po drodze te nieszczęsne, druciane małpki ;)

Przytulanki: Galeria Bukowski

Zdjęcia: Agnieszka Wanat

Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Natalia Majoch

Jakie piękne miśki! I jaki piękny Stach!

inah

Asia pokaż tego swojego misia brzydala ?

Wer Pota

dokładnie! też chcę fotkę!

Ada | Rzeczovnik

Miałam nadzieję, że w poście będzie twój miś brzydal. przewijam i co? no nie ma :( pokaż, na insta chociaż wrzuć, bo chyba jest na niego zapotrzebowanie :D A wiesz, że ja do trzeciego roku życia w ogóle nie chciałam bawić się miśkami ani innymi zabawkami! A to były głębokie lata 80., pustki w sklepach, więc zabawki tym cenniejsze. Dopiero gdy moja chrzestna kupiła mi misia Bartka i powiedziała, że jeśli nie będę się nim bawić, to więcej zabawek nie dostanę, skapitulowałam. Dziś myślę, że ja po prostu lubiłam mieć te miśki poukładane na swoich miejscach jak prawdziwa kolekcja, zresztą… Czytaj więcej »