Awantura o kredę, czyli jak osiągnęliśmy kolejny poziom absurdu

Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, ale niewielu z nich pamięta o tym.

Antoine de Saint-Exupéry, „Mały Książę”

Kiedy kilka tygodni temu dostałam informację prasową na temat nowej aplikacji, która „pomaga Polakom robić to, co kochają najbardziej – narzekać”, włos mi się zjeżył na głowie. Naprawdę, tyle w nas negatywnych uczuć i emocji, z taką łatwością skaczemy dziś sobie do oczu, tak bardzo zapomnieliśmy o kulturze rozmowy i sztuce rzeczowej argumentacji, że tworzenie specjalnego narzędzia, które miałoby naszą ogólną niechęć do świata potęgować, wydawało mi się jakimś absurdalnym i niepotrzebnym złem.

Jasne, że narzekanie mogłoby być naszym sportem narodowym. Jasne, że narzekać zawsze jest na co – a to autobus się spóźnił, a to się nie spóźnił, ale przyjechał zbyt załadowany. A to sąsiad wierci od szóstej rano, a to kromka chleba spadła nam na dywan jak na złość tą posmarowaną stroną. A to jest lato, więc jest za gorąco, a to jesień, więc za mokro, a to zima, więc za zimno, a to wiosna, więc ni to ciepło, ni to zimno, i człowiek już sam nie wie, jak się ubrać. Jak mawiały Muminki – po prostu nie można nadążyć!

ZABAWA NIEZGODNA Z REGULAMINEM

Teraz okazało się, że narzekać można nawet na… rysunki, jakie dziecko zrobiło kredą na chodniku czy ulicy. Powtarzam: kredą, a nie sprayem czy farbą olejną. Nie wyryło ich dłutem, nie zabetonowało na stałe, nie zrobiło absolutnie nic, aby trwale zaburzyć mieszkańcom ich mały, osiedlowy krajobraz. Ot, pomazało kilka metrów i sprawa rozeszłaby się po kościach tak szybko, jak szybko spadłby deszcz – a że w stolicy od tygodnia pada właściwie codziennie, to okres wyczekiwania nie byłby specjalnie długi.

Mimo to znalazł się ktoś, komu to przeszkadzało. Ba, komu przeszkadzało to w stopniu tak wielkim, że postanowił wystosować do rodziców dziecka pismo, w którym powołał się nawet na konkretną uchwałę z regulaminu porządku domowego osiedla. Rzecz działa się na warszawskiej Białołęce, a oto, jaką pismo miało treść:

„Prosimy rodziców Julii o posprzątanie chodnika pomiędzy budynkami Kartograficzną 58b a Kartograficzną 58c po radosnej sobotniej twórczości córki (…)

Jeżeli macie państwo kłopoty z zakupem kartek papieru dla Julii na twórczość plastyczną to my pomożemy”.

Podpisano: Mieszkańcy mamy nadzieję czystego i niezdewastowanego osiedla (pisownia oryginalna, choć wiadomo, że ktoś tu zadał mocny gwałt polskiej interpunkcji).

WOJNA O KILKA BAZGROŁÓW

Powiecie: to żart? Otóż… nie. Komuś naprawdę przeszkadzało dziecko, rysujące kredą po chodniku. Nie wiem, jak Wy się bawiliście w czasach swojego dzieciństwa, ale u mnie kreda to było coś – wykradało się ją ze szkoły albo wypraszało od rodziców, malowało nią a to planszę do gry w klasy, a to zwyczajne kwiatki, napisy i drzewa – byle trochę radochy z tego podwórkowego życia mieć. Bawiło się też w chowanego, skakało w gumę, strzelało z własnoręcznie zrobionej procy albo łaziło po drzewach. Nie było ciastoliny, kucyków Pony ani tym bardziej sterylnych tabletów, wciskanych nam przez rodziców do dłoni.

Nie mieliśmy więc może wypasionych zabawek, ale mieliśmy za to coś o wiele droższego – szczęśliwe dzieciństwo. Takie, gdzie sąsiad wkurzał się dopiero, jak mu się podeptało truskawki albo nakradło czereśni. A nie, kiedy na chodniku – do tego nie jego własnym, a wspólnym! – ktoś coś nabazgrał przy pomocy kredy.

Ile chamstwa i buractwa jest zresztą w tej postawie – gdyby napisano tam, że nieszczęsna Julka bazgrze ludziom po drzwiach albo oknach, albo żeby robiła to chociaż systematycznie, od pewnego czasu, dajmy na to – codziennie. Ale nie! Poszło pismo, bo dziecko nabazgrało RAZ. Bo przecież bazgrać winno po kartkach papieru, najlepiej w domu, oczywiście własnym. I nie wchodzić dorosłym w ich pole widzenia, bo oni sobie nie życzą. I jeszcze co to za przytyk, że jeśli zakup papieru stanowi problem, to autorzy pisma pomogą. Więc ja bym poprosiła, aby ten papier kupili. A następnie zrolowali go i wsadzili sobie w przestrzeń swego własnego ciała wiadomą.

ZEMSTA MIEWA SMAK KREDY

Na całe szczęście jest jeszcze trochę dobrej woli (i szaleństwa!) w narodzie, przez co mieszkańcy wspomnianego osiedla mieli dzisiaj nie lada niespodziankę. Oto kilkadziesiąt (jeśli nie kilkaset) osób skrzyknęło się na Facebooku i wspólnie ruszyło na tamtejsze chodniki. Oczywiście, z kredą. Był i Filip Chajzer, który akcję nagłośnił, a ja bardzo chciałabym zobaczyć minę tego, kto to pismo napisał. Bo rysunek jednej, małej Julii to musiał być pikuś w porównaniu do tego, co zgotowali mu dzisiaj inni mieszkańcy Warszawy.

Przyznaję, że nie wiem, jak luksusowa jest Białołęka, jak zamożni i snobistyczni są jej mieszkańcy i jakie porządki panują wśród nich na co dzień, natomiast takiego pokazu prostactwa i bezczelności, jak w owym piśmie, nie widziałam już dawno. Dzieciństwo to nie są zamknięte, cztery ściany. To nie jest telewizor, komputer, zeszyt i książka. To także fantazja, kreatywność, wyobraźnia. To zabawa, podwórko, wolność i radość. To bardzo smutne, że niektórzy z dorosłych tak szybko o tym zapomnieli. Zapatrzeni w słupki Excela, motywowani do pracy wysokością kredytów, napawający się swoimi czterdziestoma metrami gdzieś na zadupiu stolicy, muszą w głębi duszy czuć się cholernie nieszczęśliwi. Dzisiaj rysunek, wykonany kredą, to dla nich dewastacja osiedla. Jutro – w strachu przed hałasem – zaczną strzelać do ptaków. Pojutrze – zapobiegawczo – zabetonują wszystkie tereny zielone w pobliżu 500 metrów i wytną wszystkie drzewa.

Nie idźmy tą drogą. Nie popadajmy w skrajności, nie karćmy dzieci za byle pierdoły i nie zakazujmy tego, co zawsze było normalne. Jak pokazało życie, jeszcze wczoraj kolejny raz spadł na Warszawę deszcz – chodnik więc został umyty. Teraz, kiedy tak solidarnie zamalowali go rozzłoszczeni na autora pisma mieszkańcy, pozostaje modlić się o ładną pogodę – niech jak najdłużej świeci nam słońce! A jeśli ten smutny jakże człowiek ma dość czasu, by pisać po sąsiadach podobnej wartości pisma, to może znalazłby go, żeby samemu podszkolić się z interpunkcji? Czym jest dewastacja byle chodnika, kiedy samemu dewastuje się tak język polski!


Dla niewtajemniczonych:


fot. kaboompics/pixabay.com
Subscribe
Powiadom o
guest
15 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Magdalena Śpiewak

To było tak absurdalne, że w pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że to na serio. Moje osiedle (Ursynów) było całe zamazane kredą latem. Tutaj palce zabaw są co dwa kroki. Tutaj jest taki hałas tworzony przez dziecięce zabawy do późnej jesieni, że ludzie pokroju tych od pisma szybko, by się wyprowadzili. Ursynów kocha dzieci :)

Ewa Studzinska

To pokazuje jacy ludzie sa wredni. Sam ton tego pisma jest bardzo sarkastyczny. Ktos kto to pisal to jakis bardzo nieszczesliwy a przez to upierdliwy czlowieczek.

Mól Książkowy

Sprawa z kredą w tym tygodniu przebiła wszelkie abstrakcje z wykładów. Latem u mnie na osiedlu dzieciaki też smarowały sobie kredą ulicy (droga wewnątrz osiedla, raz na kilka tygodni zajeżdża taksówka). Jest trochę starszych osób i one nie narzekają, że dzieciaki smarują kredą, prędzej mogą ponarzekać, że płachty na piaskownicach nie są po zabawie zaciągnięte, jednak nikt nie wystosował w takiej sprawie pisma. Sama jestem upierdliwym samotnikiem, który niezbyt lubi wrzaski dzieciaków, ale nie wystosowałam nigdy pisma do spółdzielni w tej sprawie, bo sama mam brata, który krzyczy, biega, piszczy i ma trochę kredy po starszej siostrze.