Jak to jest się ciągle bać? Przeczytaj „Niepełnię”, to szybko się dowiesz

Wiecie, o co chodzi w rosyjskiej ruletce, prawda? To taka gra, która polega na przyłożeniu sobie lufy rewolweru do skroni, zakręceniu obrotowym magazynkiem i naciśnięciu spustu. Przy założeniu, że standardowy magazynek może pomieścić sześć nabojów, prawdopodobieństwo przegranej wynosi 16,7 procenta i – mówiąc wprost – jest tożsame prawdopodobieństwu śmierci. Ale najważniejszy w tej grze wcale nie jest element ryzyka. Najważniejsza jest broń.

Na własnej skórze (i to jakże dotkliwie) przekonał się o tym pewien 19-latek imieniem Rashaad, który w rosyjską ruletkę postanowił zagrać razem z kolegami. Niestety, wybrał nie tę broń. Ponieważ zamiast rewolweru sięgnął po pistolet półautomatyczny, szanse na przeżycie miał równe zeru. Dlaczego? Ano dlatego, że magazynek rewolweru ma kilka komór i istnieje duża szansa na to, że trafi nam się komora nie z nabojem, a pusta. Pistolet natomiast ma jedną, jedyną komorę. Dlatego jeśli cokolwiek znajduje się w magazynku – pistolet zawsze wystrzeli.

Rashaad – jeżeli rzeczywiście wierzyć tej historii – stał się w ten sposób dumnym laureatem Nagrody Darwina. A wiecie, dlaczego Wam o tym piszę? Otóż dlatego, że mam dla Was książkę, której lektura jest właśnie jak rosyjska ruletka. Przeczytałam ją dwa razy i przyznam szczerze, że wciąż nie wiem, po jaką broń właściwie sięgnęłam.

JEST ŚNIEG, MUSI BYĆ KREW

Książka nosi tytuł „Niepełnia”, a jej autorką jest Anna Kańtoch – pisarka dobrze już znana, której spojrzenie z okładki bardziej niż życzliwe, jest chłodne i dystansujące. I dobrze – wszak na drugiej stronie tej okładki widnieje śnieg, a na nim krew. Od razu wiadomo więc, że świąt nie będzie. Że nie jest to jedna z tych książek, którą w amerykańskim serialu na wygodnej kanapie i przy odgłosach skrzącego się kominka czytaliby roześmiani bohaterowie. Ta książka jest zła i niebezpieczna i wcale nie zamierza tego ukrywać. 

Z tej samej okładki możemy wyczytać, że lektura „Niepełni” przypomina wędrówkę pokojami pałacu. I tu się mocno nie zgodzę. Lektura „Niepełni” owszem, przypomina wędrówkę, ale jest to wędrówka po opuszczonym domu, z którego spod każdych zamkniętych drzwi wydobywa się chłód, złowieszcze światło albo inna jeszcze forma wyzwalania w nas strachu. Czytanie tej książki jest więc jak chodzenie od pokoju do pokoju, choć bardziej stawiałabym na piwnicę lub strych. Na pomieszczenie, w którym wiesz, że straszy, a do którego i tak będziesz chcieć wejść. Bo ciekawość jest silniejsza od rozsądku, a potrzeba jej zaspokojenia – chociaż w tym jednym, jedynym momencie – ważniejsza od pewności przeżycia.

niepełniaŻeby nie było – Kańtoch nie wpycha nas do żadnego nawiedzonego budynku. Nie jest to opuszczona fabryka, zardzewiała hala, były sierociniec czy choćby stary szpital. Jest dom. Biały dom na białym śniegu. Przypadkiem zapewne znajdujący się na odludziu. I przypadkiem zapewne ginie w nim… ktoś. Powiedzmy, dziewczyna. I powiedzmy, że jej brat trafia na komisariat. Dziewczyna niby się zabiła, ale policjantka, która zajęła się sprawą, od razu wie, że to nie było tak.

Natomiast ta prawda jest dla niej niewygodna. Ona, policjantka ze wsi, która za dnia przegania pijaczków spod sklepu, a wieczorami ogląda z dzieckiem telewizję, wcale nie ma ochoty na żadne spektakularne morderstwo. Ona skończyła już służbę i zbawianie świata chętnie przełoży na jutro. Ale problem jest taki, że za oknem dzieje się śnieżyca. I ta właśnie śnieżyca tak fatalnie tych dwoje przy sobie unieruchomiła. I wtedy postanawia mówić on. Jaką przygotował dla niej historię? Po co mówi coś, co nijak ma się do sprawy? I czy to aby nie on zabił? Spokojnie, to żaden spoiler. To dopiero początek zabawy.

KRYMINAŁ? NIE DO KOŃCA

Pewnie niejeden Sherlock westchnął już, że ot, kolejny kryminał z opuszczonym domem i parą dzieciaków, która zapuściła się nie tam, gdzie powinna. Otóż… bzdura. Tak, mamy tu zwłoki. Mamy zagadkę. Podejrzenie morderstwa. Mamy nawet odciśnięte w śniegu, tajemnicze ślady. Natomiast to, co dzieje się później, wykracza daleko poza klasyczny kryminał. Przede wszystkim, ta opowieść co chwilę nam się urywa. „Niepełnia” jest bowiem poszatkowana jak mało która książka. Czytasz rozdział, oswajasz bohaterów, wyraźnie łapiesz wątek. I nagle wszystko się zmienia, jakby potrząśnięte w jakimś szalonym kalejdoskopie. Ba, zmieniają się nie tylko postaci. Zmieniają się też wydarzenia, zmienia narrator, a nawet… czasy.

Czy to wszystkiego nie komplikuje? Szczerze? I to jak cholera. To nie jest łatwa książka, której przeczytanie jest jak przejście z punktu A do punktu B. Tutaj przerobisz cały alfabet, do tego w niekoniecznie poprawnej kolejności. Czy zrobiło to krzywdę fabule? Na pewno nam jej nie ułatwiło. Natomiast gdyby nie to pocięcie, to celowe rozbicie na osobne historie, dostalibyśmy bardzo przyzwoitą, ale przewidywalną jednak prozę. Ot, kolejny kryminał z gatunku tych, które recenzenci nazywają „książką idealną na długi, jesienny wieczór”. Słowem: najgorzej.

Kańtoch jest na to zbyt ambitna. Nie chce, aby jej książka była przewidywalna ani klasyczna. To dlatego treści towarzyszy tutaj nietypowa forma. Może nie szalenie oryginalna, bo w literaturze można już było spotkać podobne zabiegi, ale wykorzystana w bardzo umiejętny i świetnie przemyślany sposób. Wyobraź sobie, że czytasz rozdział, który maksymalnie Cię wciągnął. Który Cię zaciekawił i zaangażował. I nagle… ta opowieść się jednak urywa. Nagle jesteś gdzie indziej, z inną historią, wśród innych ludzi. A jednak na kanapie leży ten sam różowy polar. Powietrze pachnie tymi samymi cytrusami. Gdzieś w tle jawi się ten sam, biały dom. A Ty jednocześnie chcesz dobiec już do tamtej historii, odzyskać jej ciąg dalszy, jak i zrozumieć, dlaczego niektóre elementy wydają się… takie same.

ON, ONA, ONO. SŁONECZKO

A teraz, jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, pojawia się ono. Słoneczko. Dziecko bez płci. A może przeciwnie – takie z aż dwiema? Słoneczko ma problem, bo rodzice wymagają. Wymuszają. Żądają stanięcia po którejś ze stron. Tego prostego dookreślenia. Przecież trzeba być kimś. Kimś jednym. A nie każdym. Nie mężczyzną i kobietą, przecież nie jednocześnie. W naszej kulturze, w naszym świecie – tym dobrze nam znanym i oswojonym – nie ma miejsca na takie dziwactwa. Słoneczko, ilekroć nie chce podjąć tej jednej, za to ostatecznej decyzji, tłumaczy sobie: Jeszcze nie. Nie dzisiaj. Później, jak będę duży i silna. Bo płeć dotyczy nie tyko fizyczności czy psychiki. Dotyczy nawet języka.

„Niepełnia” jest więc kryminałem nieoczywistym, jak nazywa ją zresztą sama autorka, a do tego tym ciekawszym, że poruszającym problem nawet nie płci, co tożsamości jako takiej. Kim jesteśmy? Jacy jesteśmy? Jak świadczy o nas nasza przeszłość? Czy może rzutować na przyszłość? Jak widzicie, ta książka mnoży całe serie pytań, na które rzadko przynosi odpowiedzi. Ale to bardzo, bardzo dobrze. Kańtoch pokazała bowiem, że genialnie sprawdza się w budowaniu napięcia. Z tak prostego i znanego przecież początku, jakim jest morderstwo w domu na odludziu, zbudowała kompozycyjną łamigłówkę na miarę filmowej „Incepcji”, przez którą naprawdę niełatwo się przebić. Podała nam historie, napisane w dobry literacko, wyważony i zdystansowany sposób, osadzając je w ciężkim, pełnym zagadek i niedopowiedzeń klimacie.

Co więcej, poprzez zmienne perspektywy i przesunięcia w czasie sprawiła, że książka zaczęła przypominać grę z czytelnikiem. Grę, która od początku wydaje się niebezpieczna – bo co tu jest tylko lekką anomalią, subtelnym odstępstwem od normy? Gdzie kończy się realizm, a zaczyna fantastyka? 

Ja książkę polecam mocno. Ale uważajcie – broń została nabita.


A teraz UWAGA – na stronie wydawnictwa trwa promocja i z kodem NIEPEŁNIA kupicie ją 35 procent taniej od ceny okładkowej! O, tutaj!


foto główne: chainat/fotolia.com
Subscribe
Powiadom o
guest
8 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Bratzacieszyciela

Lepiej nie recenzuj książki telefonicznej, bo zabraknie nakładu.
Zbieram żuchwę z podłogi. Recenzja, jak zresztą zwykle, niesamowita, żadnych spoilerów, a aż chce się natychmiast pobiec do księgarni (jakież staroświeckie słowo!)

Bratzacieszyciela

Kupiłem, przeczytałem, chyba przeczytam drugi raz. Zakręcone jak naleśniki w słoiku. Dzięki za cynk o książce!

Zuzu

O widzisz, to ja przeczytałam opis i poszłam dalej, jakoś zupełnie mnie nie zachęcił. Ale po tej recenzji zmieniam zdanie!

Natalia Majoch

Nigdy nie słyszałam o autorce, to był jej debiut? Nie zmarnuję pieniędzy i czasu? ;)

Joanna Piotrowska

To nie jest jej debiut :)
Ze swojej strony polecam „Zabawki diabła” i „Diabeł na wieży”. Naprawdę dobrze się to czytało :)