Jeśli zastanawiacie się, gdzie facet może wepchnąć sobie pierścionek tuż przed tym, jak w świątecznym swetrze i z gołymi pośladkami oświadczy się swojej kobiecie, to musicie zobaczyć ten film.
Jeśli kręcą Was wszystkie żarty, w tani sposób oscylujące wokół majtek – czy to z ich przedniej, czy też z tylnej strony – również musicie zobaczyć ten film.
A także wtedy, gdybyście chcieli dowiedzieć się, jak roztrzaskać trzy mózgi za pomocą jednej kuli oraz całkiem sprawnie poruszać się z dziurą w tyłku – i to taką na wylot.
ŻE NIBY FILM NA WALENTYNKI
Zacznijmy od tego, że ten film cudownie trolluje rękę, która go karmi, czyli samych widzów. Reklamowany jako idealny film na walentynki, jest przecież dokładnym zaprzeczeniem tego, czego 3/4 kobiet mogłoby sobie wtedy życzyć.
I wiecie, co Wam powiem? W tym szaleństwie jest wręcz doskonały. Wade Wilson, czyli tytułowy Deadpool, jest dokładnie taki, jaki powinien być. Ogromna w tym zasługa Ryana Reynoldsa, bo grany przez niego bohater jest spójny, nieobliczalny i całkowicie nieokiełznany.
Niech więc nie zmylą Was puszczane do widza oczka. Te wszystkie żarciki, głupkowate hasła czy zaczepki rodem z polskiego gimnazjum. Deadpool to nie jest typ zawodowego zgrywusa. To gość, który ze wszystkiego kpi, bo niewiele więcej mu w tej sytuacji zostało. I za to też punkt. Za śmiech jako formę walki.
ZGRYWUS Z APARYCJĄ FREDDY’EGO KRUEGERA
Niemniej, wątek komediowy z dramatycznym przeplata się tu na równi, dzięki czemu nie doprowadza widza do łez – ani ze śmiechu, ani z powodu tragicznej z gruntu historii. Natomiast nieco wadliwy jest tu sposób jej przedstawienia. Wade’a poznajemy już jako mściciela w czerwonych rajtkach, który regularnie serwuje nam wspominki ze swojego życia, w tym ze spotkania Vanessy oraz sposobu przepoczwarzenia. Czy – nazywając to bardziej dyplomatycznie – wyleczenia.
Niestety, jeśli zdarzyło Wam się w tym momencie znudzić i pomyśleć ale to już było, to macie absolutną rację – tak, to już przecież było. Fabuła „Deadpoola” jest bowiem na wskroś przewidywalna i – co przyznaję z bólem serca – sztampowa. Niby Wade wzdryga się, ilekroć przypinać mu łatkę superbohatera, a jednak ślepo realizuje superbohaterski wzorzec.
A szkoda, bo Deadpool zadatki na takie gatunkowe wywrotki przecież ma. Usprawiedliwieniem może być jednak okrojony budżet – w porównaniu do choćby Avengersów i „Czasu Ultrona” ten film był robiony za bezcen (250 mln dol. vs. 58 mln dol.).
NAJEMNIK Z NIEWYPARZONĄ GĘBĄ
Jak zapewnie część z Was już wie, Deadpool i tak zdołał sporo namieszać. Wreszcie bowiem stanął przed nami bohater, który decyduje się na przełamanie czwartej ściany. Czy też – mówiąc bardziej po ludzku – gada do nas z ekranu. Początkowo budziło to we mnie mocny opór, bo jednak nie lubię tego rodzaju zabiegów – parafrazując znane powiedzenie, co się zdarzyło na ekranie, zostaje na ekranie. Natomiast Deadpool w poważaniu ma konwenanse i gada jak najęty, czasem właśnie do nas. Czy to przeszkadza? Nie, ani trochę. Tym bardziej, że to jego ciągłe paplanie ma jednak swój czar.
Podsumowując: żal tu tylko fabuły. Poza początkową i finałową sceną akcji (która jest typowa dla tego typu filmów i raczej fajerwerków w niej nie ma), na ekranie nie dzieje się nic. Oczywiście, sam Deadpool to geniusz w najczystszej postaci i to on robi cały ten film. Ale podmieńcie go na jakąkolwiek inną postać, a ze scenariusza nie zostanie nic. Ot, były wojskowy zakochuje się, choruje, porywają mu kobietę, a on ją próbuje odzyskać. Na tym poziomie to równie porywające, co oglądana piąty raz „Pocahontas”.
KONIEC Z ZIELONĄ LATARNIĄ
Nie zmienia to jednak faktu, że film – choćby dla samego Reynoldsa – ogląda się po prostu wspaniale. Jest lekko i śmiesznie, mimo tryskających na początku hektolitrów krwi i wykręcanych na wszystkie możliwe strony kończyn. Jest smutno i strasznie, głównie za sprawą skutków ubocznych kuracji, ale przecież bez tego nie byłoby powodu, żeby wdziewać przeuroczy kostium. Oczywiście, czerwony, bo na czerwonym… nie widać krwi. Zdziwicie się jednak, jak bardzo tak absurdalnie pokazana przemoc potrafi człowieka rozbawić.
To on przecież walczył jak lew o to, żeby ten film w ogóle mógł powstać, a on sam – zmazać z siebie wspomnienie nie tylko Zielonej Latarni, ale też Deadpoola, jakiego wykreował „Wolverine”. Czy mu się to udało? Na piątkę z plusem. Reynolds wreszcie ma swoją postać życia, a my – niskobudżetowy film, który pokazuje, że da się zrobić coś fajnego, nie idąc w grube miliony.
A dla niezdecydowanych – zwiastuny:
SŁOWO O AFERZE
Wiecie, jaki z tego wniosek? ŻADEN. Tych filmów nie da się przecież porównać! Jeśli więc macie ochotę po raz kolejny prychnąć, że Polacy to buraki i nawet na filmy chodzą fatalne, to chapeau bas, bo rzeczywiście, „Deadpool” to kultura najwyższych przecież lotów.
Otóż – nie. Każdy z tych filmów jest zupełnie inny i każdy jest na swój sposób fajny. Natomiast do arcydzieł światowej kinematografii jednemu i drugiemu jest tak samo daleko. I naprawdę nie ma w tym nic złego.
Trudno się z Twoją recenzją nie zgodzić. Lekkie, aczkolwiek wulgarne kino, które resetuje baniak:) Multum nawiązań do tego co się dzieje w popkulturze wraz z moim ulubionym „nothing compares to u” w stosunku do młodej xmenki. mnie bawi, chociaż nie ukrywam, że z tego gatunku to „Strażnicy galaktyki” czy tez „Antman” o wiele bardziej mi pasują. humor „Deadpoola” stąpa po cienkiej granicy, aczkolwiek nie powoduje działań wojennych.
I faktycznie fabuła mogłaby być trochę lepsza, ale być może w 2 części na tym trochę popracują.
50 mln to niskobudżetowy film?:) Hm? Może.
W porównaniu do 250 mln na „Czas Ultrona”? Tak. :)
Co do „Strażników” – uwielbiam! Ale „Antman” zupełnie nie przypadł mi do gustu. Dziś nawet nie pamiętam, jak główny bohater wyglądał.
Te 250 mln to nie jest wysoki budżet, a przegięcie pałki:) Pewnie 100mln poszło na wypłatę dla Roberta;) W przypadku Deadpoola, którego Raynolds jest fanbojem, nie było mowy o jakiejkolwiek wypłacie, bo marzenia kosztują;) 50mln to chyba taka zwyczajowa kwota.. Tak gwoli ciekawostki to „Wiedźmin” Bagińskiego ma być za 20mln i zobaczymy co za taką kwotę będzie można uczynić. Poważnie nie podobał Ci się „Antman”?:) A miałem tyle wiary w Ciebie;) Ostatnie sceny walki w tym filmie to był przecież majstersztyk. Motyw z kolejką, walka w walizce, wielki robak:) Brzmię może jak idiota, ale co ja mogę, że to było… Czytaj więcej »
Wiesz co, może to też była kwestia okoliczności – nie oglądałam tego w kinie, tylko w domu, przysypiałam pod kołdrą i jakoś nic mnie tam nie porwało. I zdecydowanie bardziej od wielkich robaków podobają mi się chodzące drzewa i gadające szopy :D Ale może dam temu jeszcze jedną szansę, jak wszyscy tak zachwalacie. Tym razem bez kołdry. ;)
Bardzo sceptycznie podchodziłam do pomysłu pójścia na ten film, za namową chłopaka poszłam, ale nie oczekując wiele. Z jakim impetem się rozczarowałam! Żarty, na które w zwiastunach (przecież musiałam zobaczyć co mnie czeka) patrzyłam krzywym okiem, w kinie doprowadzały mnie i całą salę do głośnych wybuchów śmiechu, bo humor oscylujący na cienkiej linii jest idealnie wyważony i nie przekracza granicy (żarty o 'poverinie’, 'nie połykaj” czy wyśmianie małego budżetu przy „nie stać nas było na trzeciego x-mana?” ♥ ). I faktycznie fabuła oklepana, a drugoplanowa gra aktorska pozostawia do życzenia, jednak film ogląda się z wielką przyjemnością, czas mija bardzo… Czytaj więcej »
Tak!!! :)
Co do 'afery’. A czy dużego wkładu w to nie ma fakt, że do czwatku tylko 'Planeta Singli’ była dostepna na walentynkowy weekend w największej sieci kinowej?
Rezerwacje na „Deadpoola” były już wtedy możliwe. Poza tym weekend liczy się od piątku, więc to raczej nie ma znaczenia.
Rezerwacje na Deadpoola (poza IMAX) włączono we czwartek przed 20. Wiem bo czekałem, żeby kupić bilet. Wcześniej tylko planeta. Więc jeśli ktoś chciał zaplanować wyjście do kina na weekend nie miał innego wyboru niż ten jeden film. Sądzę, że to go wywindowało.