„Whiplash”. Ten ból Cię uzależni

Na zdj. kadr z filmu „Whiplash”, reż. Damien Chazelle

Nie ma bardziej szkodliwych słów niż „dobra robota”.

Są filmy, na które chce się iść raz. Oraz takie, na które idzie się dwa, trzy, cztery razy. Po to tylko, żeby sprawdzić, czy przydarzyły Wam się naprawdę. Czy napięły Wasze ciało do granic możliwości, wbiły Was w fotel, przytwierdziły nocą do otwartego okna, ze szklanką whisky w jednej i papierosem w drugiej ręce. Które zrobiły Wam w głowę to, czego żaden mężczyzna ani żadna kobieta nie umieliby.

whiplashTaki właśnie jest „Whiplash”. Film, który odczułam tak mocno, że po tygodniu poszłam na niego jeszcze raz. Wybrałam inne kino, inną porę dnia, usiadłam w innym kącie sali. I zrobił mi to znowu. Pokazał krew, pot i łzy, których smak czułam na własnych ustach jeszcze długo po wyjściu z kina.

O czym jest? O stawaniu się wielkim artystą. O potrzebie przekraczania granic, pokonywania siebie i innych, coraz śmielszego wciskania pedału gazu ze świadomością, że hamulec w porę nie zadziała.

Jego bohaterem jest nieśmiały początkowo chłopak, któremu od dziecka marzy się kariera muzyczna. Kiedy jednak dostaje się do najlepszej w kraju szkoły, pod skrzydła wymarzonego nauczyciela, nie wie jeszcze, jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić.

„Whiplash” w fenomenalny sposób pokazuje więc starcie ucznia i mistrza, ale na niespotykaną dotąd skalę. Tu nie chodzi już o przekazywanie wiedzy, naukę, postęp. Chodzi o kształtowanie charakteru. O zrozumienie, że nie ma takiej liczby wyrzeczeń, jakiej człowiek by się nie podjął, gdyby tylko obiecać mu za to muśnięcie geniuszu.

whiplashGrany przez Milesa Tellera Andrew Neyman sprawia na starcie dość średnie wrażenie – niby ćwiczy, niby jest ambitny, ale przeciętny przy tym, że aż żal. Zagaduje do kasjerki z kina, zabiera ją na pizzę, żyje życiem studenta. I jest w tym śmiertelnie nudny. To, jaką drogę przechodzi w czasie trwania tego filmu, jest czymś niesamowitym, wręcz brawurowym. Okazuje się, że nie ma dla niego wartości nadrzędnej niż upragniony cel. Miłość, przyjaźń, rodzina – to wszystko schodzi na drugi plan, kiedy Andrew raz po raz podejmuje rękawicę, rzucaną mu w twarz przez sadystycznego mistrza.

Jest nim zresztą nie byle kto, bo grany przez J.K. Simmonsa Terence Fletcher, znany łowca talentów, tyleż skuteczny, co i okrutny. Nauczyciel o dość kontrowersyjnych metodach, który nie unika bynajmniej ostatecznych rozwiązań. I za to mu właśnie chwała. Bo szkolić dobrych to żadna sztuka. Szkolić tych, których zapamięta historia – to jest dopiero wyzwanie.

whiplashI tutaj następuje mój wielki ukłon w stronę Simmonsa, bo to, jak prezentuje się w tym filmie jego ciało, jak pracuje jego twarz, jest czymś wspaniałym. Ta sylwetka, mimika, gesty – nigdy chyba dotąd nie zdarzyło mi się machinalnie przejąć tików postaci z ekranu. Tu złapałam się na tym, że gram razem z nim, że ten film wciąga mnie bez reszty, że mam ochotę na tę katorgę i ból.

Niewyobrażalny jest zresztą sposób, w jaki w tym filmie narasta napięcie. Dawno żaden film nie wywarł na mnie tak dużego wrażenia, nie dał się odczuć w sposób także fizyczny. Końcowe minuty, piękne, niepokojące, przeciągające się w nieskończoność, wyczerpały mnie do granic możliwości.

Tak, ten film jest odważny. Jest bolesny i pełen kontrowersji. Ale jest jednocześnie doświadczeniem tak skrajnym, że nie przeżyć go, to stracić naprawdę wiele. Idźcie i dajcie uderzyć się w twarz. A później, jak ja, nadstawcie drugi policzek.

Zobacz zwiastun filmu:

Subscribe
Powiadom o
guest
30 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Thoughts Blender

No to pójdę.
Husz każe, czytelnik musi :)

Paulina Matysiak

Podpisuję się pod tym rękami i nogami. Ostatnie minuty ciągną się w nieskończoność, że aż się ma dość. Tę krew też czułam, jeszcze długo po wyjściu z kina.

Kasia Zembrowska

Dotychczas jak czytałam recenzje lub opisy tego filmu, to raczej daleka byłam od pójścia na niego. Nie zainteresował mnie. Ale teraz już zapisałam go na liście tych, które koniecznie muszę zobaczyć. Chociaż pozycje odhaczam powoli, ostatnio udało mi się zobaczyć „Witaj w klubie” i nadal nie mogę wyjść z podziwu ;)