Czy blog będzie teraz parentingowy?

Tyle razy usłyszałam już to pytanie, że mam wrażenie, że pisząc ten tekst, rozwiązuję największą zagadkę ludzkości. Zniecierpliwionych uspokajam: nie, nie będzie. Możecie spokojnie czytać dalej.

Ale od początku. Otóż kiedy zakładałam tego bloga trzy lata temu, moja sytuacja prywatna i zawodowa była zupełnie inna. Mówiąc w skrócie: ugrzęzłam. Wyprowadziłam się z Wrocławia, rzuciłam pracę, kupiłam bilet do Oslo – ci, którzy czytają mnie od początku, wiedzą doskonale, że był to bilet w jedną stronę. Planowałam więc większą przeprowadzkę – może na kilka miesięcy, może na kilka lat. Wiedziałam jedno: że takiego życia, jak wcześniej, mam serdecznie dosyć.

Od kiedy pamiętam, byłam kujonem. W szkole dawałam z siebie zawsze sto procent, bo wierzyłam, że zwróci się to w przyszłości. Na studiach podobnie – tu stypendium, tam praktyka. Praca, praca, praca – bo przecież lada moment los mi to wynagrodzi. I wiecie, co? Pewnie czekałabym tak do usranej śmierci, gdyby nie blog. Kiedy bowiem dostałam pracę marzeń w jednej z lepszych w tym kraju redakcji, okazało się, że zarobię w niej mniej niż jako kelnerka. I choć wykręcałam swoimi tekstami nieziemskie statystyki, a w czasie dyżurów wrzucałam na portal dwa razy więcej newsów, niż inni dyżurujący, to finalnie i tak zostałam na lodzie. Bo szef postanowił wykpić się z obiecanej rok wcześniej podwyżki i zaoszczędzić na mnie oszałamiającą kwotę 300 zł brutto miesięcznie. Więc ja postanowiłam się zwolnić.

Czy mogłam spróbować szczęścia w innej redakcji? Mogłam, tylko po co? Miałam za sobą dwa skończone kierunki, 10 lat praktyki i… wizję zarabiania 2 tysięcy złotych miesięcznie. I każdej zimy odnawialny dylemat: w tym roku kupujemy ciepłą kurtkę czy buty?

ŻADNEGO OSLO NIE BĘDZIE

I już, już kiedy miałam ten bilet, a na miejscu – załatwioną pracę, okazało się, że żadnego Oslo nie będzie. Bo dla świętego spokoju zrobiłam sobie morfologię i kiedy przy odbieraniu wyników pielęgniarka zapytała mnie, czy nie robi mi się słabo, wiedziałam już, że musi być źle. Przy założeniu, że poziom hemoglobiny u zdrowego człowieka wynosi 12 g/dl, ja miałam – uwaga – 6,5. A w macicy niespodziankę wielkości piłki tenisowej. Tym sposobem zostałam bez pracy, bez mieszkania, za to z anemią i sporym mięśniakiem. Nieźle, co? I dlatego sposobem na wszystko okazał się blog. To on był moją odskocznią, to on stał się w końcu moim sposobem na życie. Czy to się komuś podoba, czy nie.

Za jego największą wartość uważam natomiast to, że od samego początku jestem na nim absolutnie szczera. Wiecie, kiedy jest u mnie dobrze, a kiedy źle. Kiedy mam pracę, faceta, gdzie spędzam wakacje i gdzie kupuję sukienki. Ponad wszystko cenię sobie uczciwość i nigdy nie udawałam, że jest inaczej, niż jest. Dlatego kiedy byłam bez pracy, to pisałam, że jestem bez pracy. Kiedy nie miałam faceta, to pisałam, że nie mam faceta. Więc dla mnie oczywiste jest, że kiedy mam dziecko, to piszę, że… mam dziecko. Choć chyba niektórzy woleliby, żebym pisała, że toster.

Pierwsze pytanie o to, czy blog będzie parentingowy, padło już pod pierwszym ciążowym zdjęciem. Czy było w tym coś złego? Jasne, że nie! Chociaż wydaje mi się, że jak ktoś mnie choć trochę zna, to sam dobrze wie, że nigdy nie chciałabym tego bloga w 100-procentowy parenting zmienić. No ale rozumiem ciekawość, czy może raczej – niepokój. Bo wiadomo, że czytelnicy przyzwyczajają się do konkretnych treści. Tym bardziej, że jak ktoś sam dziecka nie ma, to tematy z dziećmi związane mogą wywoływać u niego autentyczny dreszcz.

Natomiast wkurw przyszedł później. Kiedy pod zdaje się czwartym statusem ciążowym – a było to już jakoś w jednym z ostatnich miesięcy ciąży – zaczęły padać komentarze, że skoro blog zmienił profil, to czas przestać się lubić. CZWARTY STATUS. Na jakieś siedem, osiem miesięcy ciąży. Takie same komentarze widziałam pod kolejnymi tekstami z nowej kategorii na blogu, choć nawet teraz, po 9 miesiącach noszenia Staśka w brzuchu i niespełna 3 jego miesiącach na świecie, napisałam ich zaledwie… 11. JEDENAŚCIE TEKSTÓW. W DWANAŚCIE MIESIĘCY.

DROGA WOLNA

A już szczyt szczytów jedna z dziewczyn osiągnęła, pisząc mi, że kiedy byłam sama i bez perspektyw, to czytało jej się mnie lepiej. Bo ona mogła – uwaga – SIĘ UTOŻSAMIAĆ. Więc zamiast samej kopnąć się w dupę i zrobić coś ze swoim życiem, żeby z tego doła wyjść, to ona by wolała, żebym ja wciąż tkwiła w tym swoim. Bo – nie wiem – wtedy byłoby jej lżej?

Żebyśmy więc mieli jasność – ja takich czytelników tu nie chcę. Dlatego jeśli przeszkadza Ci moje dziecko, mój facet, moja praca (bo kto to widział – zarabiać na blogu?!), to zwyczajnie, kulturalnie, IDŹ SOBIE STĄD. Nie potrzebuję tu ludzi roszczeniowych, bezczelnych, egoistycznych. Takich, którzy zamiast cieszyć się moim szczęściem, piszą wprost, że woleliby cofnąć czas, bo wtedy im samym byłoby lżej.

Oczywiście, tego typu komentarze są na szczęście w totalnej mniejszości. Ale są. I za każdym razem, ilekroć na taki trafiam, robi mi się zwyczajnie, po ludzku, przykro. Bo po pierwsze, żeby tak pisać, trzeba nie mieć za grosz kultury, przyzwoitości czy serca. A po drugie, sporo tekstów tutaj miało charakter motywacyjny, poradnikowy. Miały ciągnąć innych w górę. A tymczasem trafiają się trole, które za główny cel życiowy postawiły sobie ciągnąć innych w dół.

Żeby nie było – rozumiem, że nie wszystkich te treści interesują. Że nawet najbardziej oddany czytelnik, który dzieci nie ma, nie jest zainteresowany recenzjami łóżeczek, wózków, pieluszek czy miśków. I ja to naprawdę bardzo szanuję. Ale wystarczy tych tekstów… nie czytać. Pokażcie mi gazetę, którą czytacie od deski do deski. Nie podoba Wam się dany artykuł, wywiad, reklama? Ot, przewracacie stronę i czytacie dalej. Tak samo podejdźcie do bloga. Znajdziecie na nim łącznie siedem kategorii – świat się nie zawali, jeśli jedną odrzucicie. I tak zostanie Wam pozostałych sześć.

BĄDŹMY DLA SIEBIE DOBRZY

Ktoś zapyta: po co mi to w ogóle? Z kilku przynajmniej powodów. Po pierwsze, dziecko to to, co przede wszystkim mnie teraz interesuje. Dużo czasu poświęcam na czytanie o jego zdrowiu i rozwoju. Niemało – na przeglądanie wszystkich tych ciuszków, leżaczków, chusteczek. I – możecie wierzyć lub nie – ja to naprawdę uwielbiam! Dlaczego miałabym się tym z Wami nie dzielić? Na blogu od zawsze pisałam o tym, co mnie interesuje. Więc to naturalne, że piszę o rzeczach dla dzieci, skoro aktualnie najbardziej interesuje mnie moje własne dziecko.

Po drugie, wiele moich czytelniczek także ma dzieci. Bądź jest właśnie w ciąży. Bądź w przyszłości planuje dzieci mieć. Praktycznie codziennie dostaję zapytania o konkretne produkty czy marki – zwłaszcza te, które pokazuję na Instagramie. Co więcej, statystyki wpisów parentingowych jednoznacznie pokazują, że większość czytelników chce jednak te teksty czytać. Więc naprawdę mam dla kogo pisać. 

Po trzecie, pisanie ich sprawia mi ogromną frajdę i naprawdę nie widzę powodu, dla którego miałabym tego nie robić. Może niektórych z Was to zdanie oburzy, ale na blogu najważniejszy jest autor, a nie jego czytelnik. Bo czytelnicy przychodzą i odchodzą, a tylko autor zostaje. I to przede wszystkim on musi czuć się na nim dobrze.

Dlatego raz jeszcze odpowiadając na postawione w tytule pytanie: nie, blog nie zmieni się teraz w blog parentingowy. Natomiast treści parentingowe na pewno będą się na nim pojawiać. Absolutnie nie kosztem pozostałych, więc oddychajcie spokojnie i traktujcie je jako niezobowiązujący dodatek. Tym z Was, które zechcą je czytać – bardzo, ale to bardzo dziękuję i obiecuję, że dołożę wszelkich starań, żeby były jak najfajniejsze. Te, które boją się ich ja diabeł święconej wody, uspokajam – one naprawdę nie będą w większości. Blog zostaje taki, jaki był – po prostu czasem będą pojawiały się na nim dodatkowe treści. Nie trzeba narzekać, utyskiwać ani się wyzłośliwiać. Wystarczy je zwyczajnie omijać.

PS. Kiedy nie miałam pracy, pisałam Wam o tym – a jakoś blog nie był wtedy blogiem o bezrobociu.  Kiedy byłam singielką, pisałam Wam o tym – a jakoś blog nie zmienił się w drugą Sympatię. A kiedy broniłam praw osób homoseksualnych – sama nie stałam się od tego lesbijką. Dlatego, naprawdę – miejcie więcej wiary. Z dziećmi czy bez – bądźmy dla siebie dobre, a wszystkim nam będzie w życiu fajnie.

Subscribe
Powiadom o
guest
27 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Lidia

Mimo, iż jestem nastolatką bardzo lubię czytać wpisy na Twoim blogu, nawet te, dotyczące ciąży, dzieci itd.Kiedyś na pewno mi się przydadzą i w sumie dzięki nim zdałam ustną maturę na 90 % :D. Miłego wieczoru, pozdrawiam ;)

Lidia

„Jak artyści przedstawiają dzieci”-jako tekst kultury podałam Twojego bloga i odwoływałam się do wszystkich wpisów o rodzicielstwie :D

Lidia

Panie z komisji ładnie się uśmiechały to może będą nowymi czytelniczkami ^^

Maria

Właśnie! Mam 20 lat i ciąży na razie nie planuję, ale wpisy ze Stasiem są świetnym „urozmaiceniem” bloga. Uwielbiam oglądać wasze wspólne zdjęcia, od razu poprawiacie mi humor:D

Pozdrawiam i życzę zdrowia dla Was!

monia

Taaaa, bo wieczne narzekanie i „utożsamianie się” to takie polskie jest… Bo ktoś ma tak jak ja/bo ktoś ma gorzej niż ja? Pustostany że aż piszczy, ja pierdzielę :/
Żeby nie było – mój instynkt macierzyński leży gdzieś w okolicach rowu mariańskiego, dzieci po prostu nie lubie, więc normalnym dla mnie jest iż po prostu, najzwyczajniej w świecie nie czytam postów o wyborach mebli czy pieluch. Nie czytam, nie wypowiadam się – bo i nie mam na tenże temat nic do napisania, proste.
Ale uwielbiam wszystkie Twoje śmieszne posty na fejsie czy insta. I czytam namiętnie całą resztę :D <3